Gdyby nie pytał, to też (choć jadła zmajstrowanego przez obłąkanego amisza, targanego wewnętrznym imperatywem staropolskiej gościnności, starczy nam jeszcze na tydzień - czemu jakoś szczególnie mnie to nie dziwi?).
Natomiast głównym bohaterem naszego starannie pielęgnowanego cyklu pt. "Przez skojarzenia rącze jak młody kucyk wprawdzie wypadnie ci mózg, ale zanim to nastąpi, będziesz mieć kilka naprawdę interesujących tematów do rozmów" tym razem okazał się giviak*. Bezapelacyjnie (w sensie nie, że zaserwowaliśmy, tylko że od radosnej pogawędki na taki właśnie temat zaczęło się całe spotkanie, co w sumie dziwi mnie jeszcze mniej, bo to bardzo w naszym stylu - fura wegańskiego żarcia na stole, nie widzieliśmy się ładnych parę tygodni, więc ptak w wypatroszonej foce - ja bym to jeszcze upchnęła w łosia! - to zawsze dobry pomysł na wstęp, wiadomo!

* Bardziej dociekliwych odsyłam tu - na wszelki wypadek tym najwrażliwszym radzę przez chwilę nie spożywać. Yum!