Fryzjer-nerd pilnie poszukiwany. Nie musi być nawet jakoś szczególnie utalentowany czy obdarzony dziką fantazją - nie mam wielkich wymagań. Wystarczy, aby biegle opanował sztukę machania nożyczkami i cechował się wystarczającym poziomem nerdostwa, by bez mrugnięcia powieką przyjąć polecenie: Panie, zrób mi fryzurę na major Kusanagi, jeno bez grzywki, bo mój piękny bobik i odrastające boczki zamieniły się w jakieś przyklapnięte, wywijające się fruzie i aktualnie wyglądam jak beznadziejny przypadek pół dupy zza krzaka. Trochę niefart, jeśli w perspektywie ma się wesele za niecałe dwa tygodnie.
W ostateczności zawsze zostaje mi nasza osiedlowa pani Grażynka-Bożenka-czy-jak-jej-tam, u której regularnie strzyże się Współtwórca. Wprawdzie jego niedawny akt ekstrawagancji, polegający na rezygnacji ze zwyczajowych trzech milimetrów na rzecz "młodego radzieckiego rekruta", spotkał się z lekką konsternacją, ale po dłuższej chwili tłumaczenia jakoś udało im się dojść do porozumienia. Widzę więc dla siebie pewną szansę.
W razie czego zawsze mogę podeprzeć się jakimś zamierzchłym numerem "Kawaii". Tak dla pewności, że sama nie skończę jako młody radziecki rekrut. Wolałabym nie.
Och, cierpię na to samo. Moja mama wynalazła mi fryzjerkę, ale jadę do niej dwie godziny :/ W sumie mogłaby być z Poznania, byłoby niewiele dłużej :)
OdpowiedzUsuń