sobota, 14 września 2013

[48].

Gdyby nie fakt, że jest to przypuszczenie mocno naciągane i przeszłoby chyba tylko u chrześcijan - wszak u nich nie takie cuda się zdarzały - zaczęłabym podejrzewać, że jestem w ciąży.
Poza silną, niepohamowaną i wciąż niezaspokojoną ochotą na szarlotkę sypaną (zombie week na tyle skutecznie osadził mnie w chałupie, że priorytetem stała się walka o przetrwanie, nie jakieś tam beztroskie bieganie za Alsanem i przepieprzanie pieniędzy w bijoekofafarafa sklepach), do żywieniowych chciejstw dołączył tempeh. Omamo, zabiłabym za pyszniutki, wędzony tempeh!

I co? Po raz kolejny okazało się, że kooperatywa to szczytna idea - z wczorajszej spontanicznej akcji pt. "pomóż przewieźć psa" Współtwórca powrócił z tempehowymi darami (100% vegan, więc na pewno nie z rzeczonego psa, zwierzak podobno ma się dobrze ;).

Z tego miejsca chciałam serdecznie pozdrowić zarówno samego futrzaka, jak i jego właścicielkę za to, że nieświadomie bardzo mnie uszczęśliwili.
Gdyby potrzebny był jeszcze jakiś transport, ochoczo służę członkami rodziny, słowo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.