środa, 11 września 2013

[45].

Za to wspomniany już bezdzietny łikend - mimo że zaczął się od wyjątkowo żenującej części oficjalnej, polegającej na pięciogodzinnym odgniataniu tyłka w Polskim Busie, a następnie na zawarciu bliższej znajomości ze stołeczną służbą zdrowia, to znaczy na obnażeniu się od pasa w górę przed antypatycznym bucem (nie wiem, kto wyszedł stamtąd bardziej zniesmaczony: ja - bo zdarzało mi się już pokazywać cycki zdecydowanie milszym gościom - czy Współtwórca - bo musiał zapłacić za ten przykry akt ekshibicjonizmu) oraz ucięciu sobie dziesięciominutowej pogawędki z nieco milszą panią, której medyczne skille ograniczyły się do zapytania nas o wzrost i wagę, przycięcia równo kserokopii naszych paszportów i zmierzenia nam ciśnienia jakąś przedpotopową maszynerią (oraz oczywiście skasowania za to paru karteczek z wizerunkami martwych królów i książąt sygnowanych przez NBP) - ostatecznie okazał się nad wyraz udany. A przynajmniej jego druga, mniej oficjalna część, spędzona na przygotowaniach* do podniosłej uroczystości, a później na radosnym świętowaniu. Przychylam się do zdania Pani Gospodyni, było fantastycznie.

A ponieważ intensywny wrzesień trwa, w sobotę czeka nas kolejna podróż, tym razem do Rodzicielki, wraz z małym transportem gratów.
Widok naszego przepastnego, coraz bardziej pustoszejącego regału, ziejącego licznymi dziurami po spakowanych książkach, i stopniowo kurczącego się dobytku mniej więcej w tym samym stopniu wprawia mnie w przyjemne podekscytowanie, co przygnębia. Taka trochę jesień w skali mikro.


* No dobra, tym razem okazałam się dość marnym Happy Nigga, a mój wkład w całą imprezę był niewielki. Za to Współtwórca odkrył w kuchni Corn coś bardzo zbliżonego do Narnii, więc w czasie, kiedy ja leniwie dłubałam tekst o ochronie danych osobowych, nadmuchiwałam baloniki i łupałam w Piotrusia (wygrałam z czterolatkiem, więc wiem, co to wielki hazard, ha!), on ochoczo rzucił się do garów i naprodukował jakieś obłąkane ilości rozkosznych, bananowo-czekoladowych minimuffinek. Nadal nie mogę się zdecydować, czy ta jego tendencja do wpadania znienacka w kulinarny amok bardziej mnie wzrusza czy przeraża.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.