środa, 21 sierpnia 2013

[33]. I've got a perfect body 'cause my eyelashes catch my sweat

Zabieguję żałobę po upałach, które najwyraźniej odeszły już na dobre - jak zwykle za wcześnie, zanim zdążyłam porządnie się nimi nacieszyć i mieć ich serdecznie dość. Nie jestem zresztą tak do końca przekonana, czy to w ogóle możliwe, ale rada byłabym kiedyś mieć sposobność to sprawdzić. Póki co jak niepodległości będę bronić teorii, że optymalne temperatury do życia, działania i szeroko pojętego istnienia zaczynają się od dwudziestu pięciu stopni w górę - trzydzieści to absolutny raj na ziemi! - toteż wcale się nie dziwię, że mieszkańcy Helsinek tak ładnie narzekają. Też byłabym potworną zrzędą, gdyby przyszło mi żyć w krainie, gdzie nie ma słońca nieomal przez siedem miesięcy w roku, a lato nie jest gorące, tylko zimno i pada, zimno i pada... A nie, wróć. To by w sumie wiele wyjaśniało.

Tak czy owak, po krótkiej przerwie spowodowanej - jak zwykle - zawieszeniem w zawodowym niebycie (a właściwie odbycie, jeśli już mamy ściśle trzymać się faktów) i sumiennym przestrzeganiem zasady "Nie spałaś, nie biegaj, ofiaro", niczym tuptacz marnotrawny powróciłam potulnie na biegową ścieżkę, uroczyście ślubując nie opuszczać długich wybiegań i w ogóle grzecznie stosować się do mojego wiecznie modyfikowanego planu. Efekt? Po wczorajszych sprintach czuję dzisiaj nawet mięśnie brzucha, o nogach i tyłku - składającym się aktualnie głównie z drożdżowego ciasta i zdradziecko pysznych ślimaczków z musem gruszkowo-dyniowym, stanowiących efekt piekarskiego amoku, w który Współtwórca uprzejmy jest wpadać wieczorową porą (mówię to i powiadam, miłość i chuda dupka nijak nie idą w parze, a nawet jeśli, trzeba się przy tym nielicho naorać, ot co) - nie wspominając.

A jakby tego było mi mało, doszedłszy do wniosku, że samo tuptanie w obliczu zagrożenia drożdżowym dupskiem i przedjesienną melancholią nie wystarczy - tu potrzeba podniosłych czynów! - z jeszcze większą skruchą powróciłam do starego dobrego wujaszka Shauna i jego szachrajskiego, hiphopowego preludium do Insanity (na samo Insanity wciąż jestem za miętka, po ostatnim podejściu do fit testu przez trzy dni złaziłam z łóżka bokiem, bo bolały mnie nawet włosy). Nie mam pojęcia, jakim cudem poprzednio udało mi się zmierzyć z tym programem - albo robiłam coś źle, albo też moja niezła kondycja wcale nie jest tak niezła, jak sądziłam - bo mój pląsający kumpel przeczołgał mnie dziś straszliwie. I chociaż zabrzmi to jak wyznanie kompletnego świra, czuję się w związku z tym naprawdę doskonale.

Żeby było jasne, nigdy nie wierzyłam w cudowną moc endorfin, zalewających mózg opioidowymi falami pod wpływem wysiłku fizycznego. Właściwie to dalej nie wierzę. Oczywiście nie wykluczam, że są ludzie, którzy rzeczywiście odczuwają dziką ekscytację, słysząc żałosne popiskiwanie własnych umęczonych mięśni, ale w moim przypadku to absolutnie tak nie działa. Prawdę mówiąc, mimo że oficjalnie przestałam już chyba należeć do grona kompletnie sflaczałych flaków, nadal nie cierpię ćwiczeń jako takich. Uwielbiam to cudowne uczucie tuż po bieganiu, to przyjemne zmęczenie mięśni, myśl, że oto duch zwyciężył nad leniwą materią i, choć pieruńsko mi się nie chciało, ostatecznie zrobiłam dla siebie coś dobrego - coś, za co moje ciało z pewnością będzie mi wdzięczne, podobnie zresztą jak dużo spokojniejsza głowa, ale nie lubię samego procesu. Choć, jak przypuszczam, to właśnie on jest tu kluczowy.

No. A teraz, z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku spod znaku coś dla ciała, coś dla duszy, trochę chcę, a trochę muszę, mogę powrócić do futrowania się gruszkowo-dyniowymi ślimaczkami i intensywnych poszukiwań jasnych stron jesieni, która lada chwila stanie w progu. Sprzyjająca aura do stopniowego zwiększania kilometrażu to niewątpliwie jedna z nich, ale skłamałabym, mówiąc, że najjaśniejsza. Sezon na dynię cieszy mnie chyba zdecydowanie bardziej. Yeah.

6 komentarzy:

  1. "mówię to i powiadam, miłość i chuda dupka nijak nie idą w parze, a nawet jeśli, trzeba się przy tym nielicho naorać, ot co" - O! TO TO!!!
    dziękuję za adresy! jestem całkiem nieźle zmobilizowana. nawet pół miesiąca temu chodziłam o kijkach a raz się przebiegłam! później choróbsko, jakiś wyjazd i siadło. ale uważam że jest progres! aż zachciałam ładniejszych butów na takie wypady ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie ma za co, miłego korzystania i tuptania!
      a ładny obuw to zawsze doskonały motywator :>

      Usuń
  2. Ja też tęsknię za ciepełkiem. Może i na ogół na nie marudzę ale jednak... jesień mnie nie cieszy :C

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nooooo. temperatura nie powinna spadać poniżej dwudziestu, taką jesień jestem w stanie przyjąć.

      Usuń
  3. "Żeby było jasne, nigdy nie wierzyłam w cudowną moc endorfin, zalewających mózg opioidowymi falami pod wpływem wysiłku fizycznego. Właściwie to dalej nie wierzę. " - dla mnie to też jakiś absurd :P

    Swoją drogą, Orchidełka wita, przeniosłam kuchnię na blogspota :P

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.