
Wczorajsze dokazywania - poza tym, że spełniły swoją podstawową funkcję i sprawiły frajdę gwieździe wieczoru - zdecydowanie uszczęśliwiły także i mnie. Wprawdzie mam wrażenie, że tryb życia, jaki prowadzę, owocuje tym, że staję się coraz większym dzikusem i wyłazi ze mnie jakiś introwertyczny wypłosz, niespecjalnie radzący sobie z wchodzeniem w jakiekolwiek interakcje (trochę nurtuje mnie kierunek tej zależności: dziczeję, bo praca, której poświęcam sporo czasu i którą w gruncie rzeczy bardzo lubię, implikuje zabunkrowanie się we własnej chałupie, czy też ochoczo się bunkruję i dłubię, bo z natury jestem aspołecznym freakiem?), ale stale i niezmiennie uwielbiam te nasze babskie nasiadówki. Baaardzo.
Teraz przydałoby mi się jeszcze doraźne spotkanie spod znaku tych nocno-kuchennych, podlewanych obficie czerwonym wytrawnym, które pozwoliłoby mi w końcu zwerbalizować strachy i poukładać jakoś chaos w głowie. Niestety na razie nie mam widoków na takie wsparcie, więc z braku lepszych pomysłów - biegam. Nie wiem, czy ten sposób rozwiązywania trudności jest aby na pewno skuteczny, ale niewątpliwie zwiększa moje szanse na machnięcie półmaratonu, a to zawsze jakaś zaleta. Nie?
Nie mam pojęcia, kiedy zamieniłam się w taką miękką bułę, naprawdę.
Według mojej miarki to nijak nie wyglądasz na aspołecznego freaka. Pamiętaj, że jesteś podstawowej komórki społecznej.
OdpowiedzUsuńjedna komórka socjalizacji nie czyni, obawiam się. ostatnio jestem takim dzikusem, że aż mi przykro.
UsuńNo, ale byłaś też na wieczorze panieńskim, czyli według mojej miarki jesteś przynajmniej o dwie socjalizacje ponad poziom bycie dzikusem. ;)
UsuńJa, gdy ktoś organizował wieczór kawalerski dla mojego znajomego, odpisałem mu, że się "nie bawię w wieczory kawalerskie", tylko dlatego, że umieścił w planie imprezy jazdę gokartami.