niedziela, 24 czerwca 2012

niedziela, 24 czerwca 2012

Mój wielki imprezowo-alkoholowy ciąg powoli zmierza ku końcowi (gdyby nie to, że zaplanowałam go parę miesięcy temu, westchnęłabym melancholijnie: Co też brak pracy robi z człowiekiem...). Muszę przyznać, że był nad wyraz udany.

Zgodnie z przeczuciem wczorajsze popaprane wesele okazało się do tego stopnia fantastyczne, że dziś bolą mnie stopy od pląsów (mnie - osobę od wieków hołdującą zasadzie: taniec-jest-spoko-ale-tylko-w-sytuacji-zagrożenia-życia!). Wybawilimy się, wytańcowali, Konku w swym długowłosym wcieleniu zrobił furorę ("Axl, kiedy następny koncert w Polsce?", "Możemy cyknąć sobie z tobą fotę? Moja żona zawsze chciała mieć zdjęcie z Bon Jovi!"), niechcący przyczyniliśmy się też do kilku traum - z tego miejsca chciałabym serdecznie pozdrowić A., która wpadła przed imprezą, by uwiecznić nas dla potomności - obawiam się, że Konku w legginsach w zebrę może jej się teraz śnić po nocach (chociaż, jak sama przyznała, warto było czekać tyle lat, by zobaczyć go w takim przyodziewku) - oraz pana taksówkarza, który, zerknąwszy na nas w lusterku, orzekł: "To się nie dzieje naprawdę!".


Najbardziej odrażające rękawiczki świata (zdjęcie nie oddaje całej ich ohydy; łapy gościnnie użyczyła Helga):


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.