Pillow talks po naszemu, czyli Konkubent tuż przed zaśnięciem dowodzi,
że byłoby miło, gdyby udało mi się zachować mój starannie wypracowany
rytm dnia (że co? te codzienne poranne dramaty to niby był jakiś rytm?)
i, mimo braku konieczności stawiania się w miejscu zatrudnienia, nadal
podnosić się z łóżka rano, a nie na ten przykład w południe. W tym także
w soboty.
- Przynajmniej byłby czas na to, żeby zaplanować jakieś zakupy, wyskoczyć do warzywniaczka, zanim go zamkną... - wylicza.
- Człowieku - wzdycham zrezygnowana - już niebawem będę mieć tyle
wolnego czasu, że mogę wystawać przed tym warzywniaczkiem od szóstej do
siedemnastej.
- Ale po co już od szóstej?
- Bo zamierzam zostać warzywniaczkowym żulem. Będę sterczeć przed nim z
kumplami - innymi warzywniaczkowymi żulami - i pogryzać seler naciowy. A
ty po pracy będziesz zgarniał mnie do domu i robił mi wyrzuty, że cały
dzień walę selera z kolegami i się staczam.
Konku zaczyna pokwikiwać:
- Kierownikuuu, rzuć no dwa złote na selera...
No. Grunt to dobry plan na życie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.