piątek, 22 lipca 2016

[137].

odnoszę wrażenie, że węch jest straszliwie niedocenianym zmysłem. owszem, zdarzają się sytuacje, kiedy człowiek boleśnie uświadamia sobie fakt jego posiadania – takie na przykład jak przymusowe zetknięcie się w absurdalnie niewielkiej autobusowej przestrzeni z bliźniaczym bratem Paskudnego Starego Rona i jego Zapachem, który fizycznie rozpuszcza obicie siedzeń i jednym celnym kopniakiem posyła cię wprost na skraj urwiska, gdzie czeka już tylko błogosławiona utrata przytomności z powodu wszechobecnego smrodu – na ogół jednak zupełnie zapomina o tym, że go ma.

mój, na ten przykład, postanowił ostatnio o sobie przypomnieć. nie chodzi tylko o zapachy same w sobie. to, że je wyczuwam, nie byłoby niczym nadzwyczajnym, gdyby nie interesujący fakt, że każdy z nich pojawia się już z gotową, utkaną siecią reminiscencji i automatycznie przywołuje obrazy.

regularnie spotykam facetów pachnących jak mój były chłopak. nie przyglądam się im w ogóle, nie mają twarzy, są tylko nośnikiem zapachu. i odzywają się we mnie wspomnienia, do których nie wracałam całe wieki. nie dlatego, że są jakoś szczególnie kompromitujące czy dołujące, raczej głupiutkie, ale w gruncie rzeczy sympatyczne. i znowu mam piętnaście lat, jestem rozpaczliwie niepewna siebie i nie mam pojęcia, czemu ten gość zwrócił uwagę akurat na mnie. mgliście podejrzewam, że nalewka porzeczkowa, z powodzeniem nadająca się do odtykania rur lub innej, równie brudnej hydraulicznej roboty, mogła mieć z tym coś wspólnego. jestem pewna, że dziś nie mielibyśmy o czym rozmawiać, w sumie nawet wtedy nie bardzo mieliśmy. dlatego w głębi ducha wiem, że nic, absolutnie nic z tego nie będzie i właściwie nawet nie jest mi przykro. ale hej, mam piętnaście lat, właśnie zaczęły się wakacje, on całuje jak demon, ma motor, jest nienachalnie urodziwy, co kręci mnie jeszcze bardziej. i ekscytująco pachnie.

podczas wieczornych przebieżek, mijając znajome chaszcze, czuję z kolei coś, co do złudzenia przypomina mi zapach obroży przeciwpchelnej mojego psa. sceneria momentalnie się zmienia, wieczór przeistacza się w upalne czerwcowe popołudnie. mam trzynaście lat, właśnie odebrałam świadectwo ukończenia szóstej klasy i znajduję się w najsmutniejszym miejscu na świecie, otoczona psimi kojcami pełnymi ujadającego towarzystwa. po dłuższej chwili rozglądania się dostrzegam w rogu zagródkę dla maluchów, a w niej małą, smętną, brudną kulkę futra wciśniętą w kąt, zamkniętą razem z dwoma czy trzema innymi rozszczekanymi szczeniakami. wiem, że muszę, po prostu muszę wziąć ją na ręce, a kiedy to robię, trzymając ostrożnie w ramionach ciepły, mięciutki, trzęsący się jak galareta kłębek, żadna siła w przyrodzie nie zmusi mnie już do zostawienia go w tym okropnym miejscu. w samochodzie maluch zasypia na moich kolanach, najwyraźniej uspokojony powolnym, delikatnym głaskaniem. i kiedy piętnaście lat później zabiorę go na ostatnią przejażdżkę, która później jeszcze długo odzywać się będzie w koszmarach, też utulę go do snu. nie może być inaczej – oswoiłam, więc stałam się za niego odpowiedzialna.

spacerując wzdłuż mojej ulicy, czuję też zapach grzanek, z ciepłym, roztapiającym się masłem na wierzchu. i natychmiast widzę spokojny, leniwy niedzielny poranek z czasów mojego dzieciństwa i stary, nieco pociemniały toster, którego nie używało się na co dzień, tylko w niedziele. nie dlatego, że był jakoś szczególnie skomplikowany w obsłudze, chodziło raczej o to, by zachować pewną odświętność śniadaniowego rytuału, a przynajmniej tak to sobie wówczas wyobrażałam. oskrobywanie grzanek z czarnych, z lekka przypalonych fragmentów stanowiło jego istotny element.

nie mam pojęcia, co mi się stało i dlaczego te zapachy tak się mnie uczepiły. nie bardzo mam też pomysł, jak miałabym to zakomunikować mojej nowej fajnej pani doktor od psychicznego dobrostanu, aby nie uznała za celowe dopieprzyć mi siedmiu nowych leków i w trybie natychmiastowym skierować na oddział. pani doktor, czasem, jak długo nie śpię, słyszę kolory, a teraz do tego wszystkiego zaczęłam jeszcze widzieć zapachy?. no raczej nie.

1 komentarz:

  1. ej, synestezja jest pro (see what I did there?! ;p). skoro w porządku jest, gdy muzyka przywołuje obrazy, to nie widzę powodu, dla którego nos miałby być gorszy. wniosek: tylko spokojnie, jesteśmy zupełnie normalne.

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.