poniedziałek, 25 lipca 2016

[138].

minęły trzy miesiące od mojego powrotu na ojczyzny łono, do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, pól malowanych zbożem rozmaitem, gdzie panieńskim rumieńcem gryka i krowie placki. byłam pewna, że gdzieś po drodze rozjebię się w drebiezgi i nie będzie czego zbierać, tymczasem wciąż pozostaję w jednym kawałku i trzymam (nieco chwiejny) pion. prawdopodobnie dlatego, że zamiast desperacko starać się zapełnić jakoś pustkę w życiu, sercu, głowie, postawiłam na zmniejszenie ich pojemności. mocno to podszyte smutkiem, ale ma też swoje zalety.

  • znowu mieszkam w moim ulubionym mieście. i na nowo się nim zachwycam.
  • bardzo dużo pracuję. w tej kwestii zgadzam się całkowicie z Virginią: kobieta powinna mieć własny pokój i własne pieniądze, żeby być niezależną. poza tym głęboko wierzę w moc terapii przez pracę.
  • biegam. bez presji, bez ciśnienia (staram się!), choć z ambitnym (by nie rzec: szalonym) celem na horyzoncie. czasem olewam aksamitny głos pana informującego mnie o tempie, jakie wykręcam, zapuszczam muzykę i beztrosko hasam po lesie i chynchach.
  • od czasu do czasu gotuję – szybko, tanio, zdrowo i na weganie (zawsze dwie porcje, siła nawyku). czasem mi się nie chce, więc olewam temat.
  • w ogóle zmieniłam całkowicie swój stosunek do jedzenia i poświęcam mu tylko tyle uwagi, ile to absolutnie konieczne. pewnie dlatego chudnę.
  • dużo czytam.
  • po raz pierwszy w życiu żyję na własny rachunek.
  • mam namiastkę własnego pokoju – z kącikiem dekompresji zaopatrzonym w wielgachny worek sako, biurkiem z blatem zbliżonym do powierzchni Monako, DIY-ową tablicą, na której mogę rozwiązywać całki, i półkami, które wyglądają jak drabinki gimnastyczne. ale nie sądzę, bym została tu długo. wspominałam, że nie jestem jedną z tych nieustraszonych babek, które nie potrafią długo usiedzieć w jednym miejscu? kłamałam.
  • dużo sprzątam. skoro mam bajzel w życiu, przynajmniej w najbliższym otoczeniu muszę mieć względny porządek.
  • jestem nieco bardziej stabilna i trochę mniej mną miota. podejrzewam, że spora w tym zasługa normotymików robiących zen, ale wysiadka z emocjonalnego rollercoastera tak czy owak cieszy.
  • oglądam dużo filmów. przeważnie dobrych.
  • na powrót odkryłam przyjemność, jaką dają samotne wyprawy do kina.
  • znowu robię plany, zamiast idiotycznie dawać się nieść z prądem.
  • przestałam traktować własne ciało po łajdacku i batożyć je w myślach za wieczną niedoskonałość. i chyba po raz pierwszy w życiu dobrze się w nim czuję.
  • z zachwytem odkryłam, że mam w dupie tak wiele rzeczy, że aż dziw, że tyle się tam ich mieści.
  • z drugiej strony regularnie miewam też dławiącego wkurwa, na wszystko. i to daje mi napęd do działania.
  • mam nowy ulubiony kubek z lawendką, z którego piję poranną kawę.
  • chodzę w spódnicach.
  • zawsze mam w domu czerwone wytrawne.
  • nawilżam, odżywiam, ujędrniam i wygładzam to, co nawilżenia, odżywienia, ujędrnienia i wygładzenia wymaga. regularnie, a nie tylko wtedy, kiedy mi się przypomni. nie wypiękniałam od tego jakoś znacząco, ale przynajmniej mam czyste sumienie – staram się, tak?
  • kupiłam pierwszy w życiu krem przeciwzmarszczkowy.
  • piję obłąkane ilości herbaty.
  • maluję usta na czerwono. bo tak.
  • przestałam zgrywać bohaterkę i twarz kampanii nicminiejestzewszystkimsobieporadzę. kiedy sobie nie radzę, głośno o tym mówię.
  • mam świetny kontakt z moim młodszym bratem.
  • zrobiłam się zatrważająco zorganizowana i poważna, uczesana i przezorna. prowadzę kalendarz, podpisuję umowy, pamiętam o wizytach u lekarza, ratach i płaceniu rachunków na czas. mam nawet arkusz w Excelu, w którym zapisuję wszystkie wydatki (ja!).
  • po raz pierwszy od stu lat zapuszczam włosy nie po to, żeby przerobić je na dready. i pierwszy raz w życiu nie jestem brunetką.
  • słucham dużo muzyki. także z gatunku guilty pleasures.
  • mam zdecydowanie twardszą dupę i mniej się mazgaję. a kiedy już bardzo muszę, oglądam Me Before You, żeby mieć wiarygodny pretekst.
  • znowu mam życie towarzyskie i stały kontakt ze znajomymi i przyjaciółmi.
  • po tym, jak zostawiłam w Australii jakieś trzy czwarte garderoby, mam trzy ciuchy na krzyż. ale w końcu noszę tylko takie rzeczy, które faktycznie lubię.
  • wiem, czego z całą pewnością nie chcę, i nauczyłam się artykułować stanowcze „nie”.
  • w związku z czym zrobiłam się chyba z lekka zołzowata.
  • co wieczór robię listę drobnych uciech i miłych rzeczy, które zdarzyły mi się w ciągu dnia.
  • w ogóle robię mnóstwo list, zwłaszcza zadań do wykonania, bo pomagają mi zebrać się do kupy. o dziwo, konsekwentnie skreślam z nich kolejne punkty.
  • nauczyłam się spać sama i uczyniłam z łóżka centrum dowodzenia nad światem. w związku z czym regularnie budzę się z telefonem/Kundlem/książką/e-papierochem/pluszową żyrafą o imieniu Klara pod tyłkiem.
  • regularnie się rozpieszczam. bo nikt inny tego za mnie nie zrobi.

jedyny podmiot zdarzeń – ja.

8 komentarzy:

  1. wielce lubie ten wpis.
    #SilneNiezależneKobietyŚwiataŁączcieSię

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz to już nie wystarczy na weganie, teraz to trza bio, bez glutenu i bez gmo, jak się chce być fajnym.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie wiem, nie znam się, nie jestem fajna.

      Usuń
    2. Jakbyś chciała coś zmienić w tej kwestii to nadal można wejść na Mount Everest, żeby udowodnić ze weganie to nie są podludzie ;)

      Usuń
    3. nie mam specjalnej potrzeby cokolwiek udowadniać. ale rozważę, tam mnie jeszcze nie było.

      Usuń
  3. Podoba mi się każdy jeden podpunkt. Jest do czego dążyć. Motywujesz, Ciotka, za co dziękuję stokrotnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. czy ja wiem, czy to takie motywujące. jakoś trzeba utrzymać pion w całym tym burdlu.

      Usuń
    2. Dla kogoś kto notoryxznie zalicza glebę, Ciotka, jest. Pokazanie że można. Uwierz mi, że jest.

      Usuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.