piątek, 20 maja 2016

[127].

zawieszona między tymczasową i nieco przymusową kwarantanną w rodzinnych stronach a planem umoszczenia się – na powrót, choć tym razem na zupełnie innych zasadach – w moim ulubionym mieście, popadłam w stan osobliwej bezdomności.

śpię w nieswoich łóżkach. pracuję przy nieswoich stołach, usiłując przybrać wygodną pozycję na nieswoich krzesłach, nieswoich fotelach albo nieswoich podłogach, i ślę teksty po nieswoich łączach. myję się w nieswoich łazienkach. korzystam z nieswoich toalet, maluję się przed nieswoimi lustrami. przed snem odkładam książkę na nieswoje szafki nocne i ładuję telefon nieswoim prądem. jem w nieswoich kuchniach, na nieswoich talerzach, i piję nieswoją kawę z nieswojego kubka.

i kiedy tak przyglądam się tej swojej bezdomności, w pierwszym odruchu myślę sobie, że właściwie nic nowego pod słońcem. zawsze tak było – wszak od piętnastego roku życia prowadzę nieco koczowniczy tryb życia, tułam się po wynajmowanych pokojach i mieszkaniach, nigdzie tak naprawdę nie zapuszczając korzeni. a potem uświadamiam sobie, że jednak nie. mimo wszystko były w moim życiu miejsca, które – dłużej lub krócej – nazywałam domem. miejsca, w których stawiałam stojak na kolczyki, wkraczałam o poranku do kuchni, by zrobić sobie kawę w ulubionym kubku, umieszczałam magnesy na lodówce i w przypływie natchnienia piekłam muffinki.

chociaż dopiero teraz wiem na pewno, że zupełnie nie o miejsca w tym wszystkim chodziło.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.