nie wiem, jak to się stało, ale moi przyjaciele i znajomi nagle stali się bardzo dorośli. masowo powiększają rodziny. chodzą na występy do przedszkola i wywiadówki do szkoły, kompletują stroje na wuef, ogarniają wycieczki klasowe, kinderbale, drugie śniadania i plakaty na przyrodę. kupują i remontują mieszkania. rozkręcają własne biznesy, zmieniają pracę, awansują. planują urlopy i wyjeżdżają na wakacje. co ciekawe, całkiem im z tą dorosłością do twarzy.
tymczasem moim ostatnim wielkim życiowym osiągnięciem jest fakt, że w końcu nauczyłam się w miarę pewnie nosić trzy talerze (talerze? ba, trzy filiżanki wypełnione gorącymi płynami!), robię to z zuchwałą miną i w większości przypadków nie wywalam ich zawartości ludziom na głowy (przypuszczam, że ta zuchwała mina może być tu kluczowa). ja – największa łamaga we wszechświecie, która przedziwnym zbiegiem okoliczności znalazła się pośród tylu łatwo tłukących się przedmiotów, niebezpiecznych ostrzy i wrzątku. ileż potencjalnych możliwości wywołania przepięknej katastrofy!
zasępiłabym się srogo, gdyby nie to, że cały ten obrazek uważam za cholernie zabawny. a gdzieś w tle, na dokładkę, słyszę złośliwy chichocik losu, zachwyconego swoim wybornym konceptem.
a co jak co, ale wyrafinowane poczucie humoru potrafię docenić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.