sobota, 22 lutego 2014

[84]. o zupełnie nowym wymiarze zawodowej bezużyteczności oraz alternatywnym planie na życie

Miesiąc. Mija właśnie równiuteńki miesiąc, od kiedy postawiłam stopę na australijskiej ziemi, i jakkolwiek niewesoła wydaje mi się ta myśl, dłużej jej od siebie odsuwać nie sposób: moje cudowne dolce far niente lub, mówiąc po tubylczemu, beztroskie no worries nieodwołalnie dobiegło końca. Znaczy, wypadałoby wreszcie znaleźć jakąś uczciwą robotę. I to jak najszybciej.

Nie, żeby praca zawodowa, którą przywlokłam z sobą z Polski i którą aktualnie się param, była jakaś szemrana i czegokolwiek jej brakowało, nic z tych rzeczy. Po prostu, mimo wszystkich swoich rozlicznych zalet (których w tej chwili jakoś nie jestem sobie w stanie przypomnieć, ale nie mam wątpliwości, że są liczne, w przeciwnym wypadku nie spędzałabym przecież nad nią tyle czasu, to byłoby głupie), posiada dwie drobne, acz pieruńsko istotne w mojej obecnej sytuacji wady: po pierwsze, jest cholernie niedochodowa, a po drugie - jest cholernie niedochodowa w złotówkach, podczas gdy mnie interesowałyby raczej dolary. Biorąc więc pod uwagę powyższe, poniższe i wszystko inne, zajmuję się aktualnie intensywnym szukaniem nowych, lokalnych form zarobkowania oraz odkrywaniem nieznanych i dotąd kompletnie niezbadanych obszarów totalnej zawodowej bezużyteczności. Mojej własnej, rzecz jasna.

Wiem już na przykład, że zmarnowanie sobie zawodowego życia poszło mi szybko, sprawnie, bezproblemowo i zdołałam wyrobić się z tym przed trzydziestką. Pełen sukces! Oczywiście przeczuwałam już od dawna, że mogę wykazywać pewne talenta w tym kierunku, świadczyły o tym choćby te posępne widoki, obserwowane niekiedy na moim koncie, ale nie sądziłam, że jeśli (o naiwności!) zarabiam na chleb tym, w czym jestem dobra, co sprawia mi frajdę, a w dodatku na moich własnych, w sumie całkiem rozsądnych zasadach, czeka mnie za to tak oszukańcza nagroda. Bez kitu, jeżeli w następnym wcieleniu też zachce mi się pobieżeć do szkół po nauki, prędzej odgryzę sobie własną głupią głowę i nasikam do szyi, niż zdecyduję się na szukanie pracy w zawodzie już w trakcie studiów, zamiast najpierw zaczepić się gdzieś jako kelnerka, hostessa, operatorka zmywaka czy inna przedstawicielka klasy pracującej (no dobra, przez pół roku kleiłam płytki ceramiczne, ale obawiam się, że jest to tak samo przydatna umiejętność jak sztuka kreślenia znaków korektorskich). A jeśli ktokolwiek ośmieli się mi zasugerować, że no niestety trzeba mieć ambicję i dlatego bardzo dobrze jest mierzyć wysoko i jak najwcześniej zdobywać cenne punkty do CV, bla bla bla, przysięgam, nasikam do szyi jemu. Nie idźcie tą drogą, chłopaki i dziewczyny. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda wam się doświadczenie w smażeniu fryt i myciu okien, słowo.

Po cichu liczę oczywiście na to, że i w Australii sprawdzi się zasada, która przyświecała dotąd mojej zawodowej karierze - taka mianowicie, że mam stanowczo więcej szczęścia niż rozumu i zawsze spadam na cztery łapy - a jeśli nie, mam w zanadrzu jeszcze wyjście awaryjne w postaci znanej i lubianej fastfudowej sieci, stanowiącej przepiękne memento o kilku zjawiskach społecznych dwudziestego pierwszego wieku, z którymi nigdy, przenigdy nie chciałabym mieć nic wspólnego, zanim jednak ostatecznie i nieodwołalnie rzucę się w odmęty konformizmu i zacznę sobą pogardzać, biorę pod uwagę wszystkie możliwe opcje kariery. Także te mniej oczywiste.

A ponieważ nie od dziś wiadomo, że uwielbiam wszelkie dziwactwa i nic nie daje mi takiego szczęścia jak zajmowanie się głupotami, spontanicznie wymyśliłam dla siebie idealny plan na życie: otóż postanowiłam zostać (prawdopodobnie pierwszym w historii) tropicielem i badaczem australijskich skrzynek na listy. Okazuje się bowiem, że o ile pod względem architektury wielkogabarytowej moja najbliższa okolica nie może poszczycić się zbyt ekscytującym zagospodarowaniem przestrzeni, o tyle w kwestii skrzynek na listy panuje tu totalna, absolutnie zachwycająca wolna amerykanka (yyy, australijka?). Podejrzewam, że w ten właśnie sposób tubylcy rekompensują sobie brak budowlanej fantazji, w każdym razie materiału badawczego jeszcze przez długi czas raczej mi nie zabraknie. Ihihi!


Nie wykluczam oczywiście, że moja błyskotliwa kariera może zakończyć się o tyleż rychło, co gwałtownie - szczególnie, jeśli sąsiadów zainteresuje w końcu fakt strzelania fot ich obejściom, w związku z czym nabiorą podejrzeń, że po okolicy grasuje drobny złodziejaszek - póki co radośnie uprawiam jednak swoje małe pocztowe kłusownictwo, bawiąc się przy tym doskonale. Nie mówiąc już o tym, że tropiciele skrzynek na listy tworzą, zdaje się, związki zawodowe z przedstawicielami podobnie głupawych profesji - rzeźbiarzami betonowych zwierząt, ekopiratami z łodzi podwodnej "Yabba-Dabba-Doo" albo sprzedawcami świecących pałeczek, toteż nawet jakoś nieszczególnie mnie martwi, że niemal na pewno nie dorobię się na tym oszałamiającego bogactwa. W zupełności mi wystarcza, że pomysł brzmi jak z powieści Matta Ruffa. Ha.

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. nawet nie wiesz, jaka jestem na siebie wściekła, że nie mam żadnego, absolutnie żadnego doświadczenia. do paznokci wiecznie tu kogoś szukają i biznes jest prężny.

      Usuń
    2. Kupujesz lampe UV/LED na Amazon, do tego baze i top coat, jakies lakiery i gotowe :)

      Usuń
    3. Właśnie skończyłam kurs na paznokcie i przedłużanie rzęs. Zaraz wsiadam do samolotu i jadę robić pazury kangurom.
      Bo w Polsce mnie nigdzie nie chcą.

      Usuń
    4. przedłużonych rzęs w pierwszej kolejności to ja pragnę! wsiadaj i przylatuj - będziesz moją nadworną przedłużaczką (<3), a potem razem wymyślimy, jak rozkręcić biznes. w ciągu dwóch dni cztery zupełnie obce, zupełnie przypadkowe osoby zaczepiły mnie, żeby pozachwycać się moimi kolczykami, więc przeczuwam dla nas świetlaną przyszłość w dziedzinie szeroko pojętego upiększania kangurów :>

      Usuń
    5. Moja Droga, to szykuj gały i kup okulary oddalone od oczu na porządną odległość, żeby rzęsy się pomieściły :)

      Usuń
  2. Czekaj, to Ty zostajesz na Antypodach?!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na pewno w Australii jest ktoś kto chciałby się nauczyć mówić po polsku ;P

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.