niedziela, 16 lutego 2014

[83]. o szwajcarskich serach, podróżach i nagłych olśnieniach

Ciepły sobotni wieczór, impreza integracyjna w wersji multikulti ze znajomymi ze szkoły Współtwórcy. Siedzisz sobie w ogrodzie, dobrze się bawisz, popijasz shiraz i w jednej chwili uświadamiasz sobie nagle kilka zupełnie niewiarygodnych rzeczy.

Przede wszystkim to, że na jedenaście osób siedzących przy stole tylko jedna (oraz prawdopodobnie sam stół, acz pewności nie ma) pochodzi stąd i może pochwalić się australijskim obywatelstwem. Reszta towarzystwa stanowi natomiast radosną zbieraninę i składa się z trzech Kolumbijek i Kolumbijczyka, trojga Polaków (w tym nas), dziewczyny z któregoś z krajów bałkańskich (całkiem możliwe, że z Bośni i Hercegowiny, ale głowy nie dam), która średnio co trzy miesiące zmienia miejsce pobytu i brzmi tak, jakby całe życie przemieszkała w Nowym Jorku, oraz naszych szwajcarskich gospodarzy (żeby było jeszcze bardziej pokrętnie, rodzice Szwajcarki pochodzą z Francji, a pradziadkowie z Polski). I w sumie jakoś zupełnie cię nie dziwi, że w takiej - zasadniczo dość ciężkiej do przewidzenia - kombinacji czujesz się jak najbardziej na miejscu, jakbyś przez całe życie nie robiła nic innego, tylko rozbijała się po ogródkowych przyjątkach, na których serwuje się mousse au chocolat (tak bardzo niewegański, jak tylko czekoladowy deser być może - jeśli był chociaż w połowie tak pyszny, jak wyglądał, trochę zazdroszczę współbiesiadnikom) i ogląda trailery Sharknado (nie ma znaczenia, skąd pochodzisz, rekiny w formie tornada są zawsze tak samo durne).

Okazuje się też, że bardzo nieperfekcyjna angielszczyzna nijak nie przeszkadza w radosnych pogawędkach na temat przemycania szwajcarskich serów, koczowania na lotniskach i nieoczekiwanych powrotów do domu przez Wenezuelę, złamanej stopy Justyny Kowalczyk, alternatywnego zastosowania osłów oraz sposobów na zrobienie niezapomnianego pierwszego wrażenia podczas speed dating (Cześć, masz australijskie obywatelstwo? i Czy masz może jakieś doświadczenie w lizaniu tyłków mrówek? bezapelacyjnie wygrywają).
A jeśli kiedykolwiek wydawało ci się, że mówisz naprawdę szybko, prawdopodobnie masz rację - wydawało ci się. Nie słyszałaś Kolumbijek.

Najbardziej niesamowita jest jednak świadomość, że pochodzicie z różnych stron świata, niekiedy dość egzotycznych nawet jak na standardy australijskie (Szwecja, Szwajcaria, whatever), różni was wszystko, absolutnie wszystko, a prawdopodobieństwo, że kiedykolwiek będziecie mieli okazję rozmawiać - zarówno w tym, jak i równoległym wszechświecie - było raczej mizerne. A mimo to spotkaliście się, siedzicie przy jednym stole, rozmawiacie, żartujecie i właściwie każde z was miałoby do opowiedzenia jakąś swoją - mniej lub bardziej interesującą - historię. Ty również, nawet jeśli wcześniej nie myślałaś o tym w podobnych kategoriach, bo załatwianie wszystkich niezbędnych formalności kojarzyło się raczej z mętnym klimatem Kafkowskiego Zamku niż z powieścią podróżniczą i generalnie niewiele miało wspólnego z ekscytującą przygodą. Ale przecież ostatecznie się udało, jesteś tu razem z nimi, zrobiłaś coś, o czym wcześniej tylko czytałaś.

Jest ciepły sobotni wieczór, środek lutego. Siedzisz w koszulce, trampkach i ukochanych dżinsach na ogrodowym krześle, jesz arbuza, popijasz wino, w powietrzu unosi się leciuchny zapach śmietankowych lodów o smaku orzechów włoskich - zapach Australii - i nie możesz przestać się uśmiechać, bo właśnie do ciebie dotarło, że masz opowieść. Nareszcie masz swoją opowieść.

2 komentarze:

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.