wtorek, 4 lutego 2014

[81]. o tym, że podstępni weganie szturmują też przestrzeń powietrzną i skłotują lotniska

Mądrzy ludzie powiadają, że podróże kształcą. Istotnie, przy okazji robią jednak nielichy bajzel w głowie. O, proszę bardzo:

1. W jednej chwili runął starannie konstruowany mit, którym karmiono mnie od wczesnej, zbuntowanej młodości - taki mianowicie, że w życiu nie uda mi się przejść przez bramkę na lotnisku. I co? Przeszłam, nawet nie pisnęła! Niniejszym dementuję straszliwie kłamliwą teorię, jakoby kolczyki umiejscowione w mniej lub bardziej oczywistych częściach ciała (podobnie jak haczyki od połamanych szydełek tkwiące gdzieś w dreadach) stanowiły jakikolwiek problem. Możecie oszpecać się i okaleczać na zdrowie, drogie dziatki, ciotka pro sprawdziła to za was!

2. Wiem, że to niepoprawne politycznie, ale jest coś odrobinę niepokojącego w kolesiu, który na pokładzie samolotu mówi do ciebie po arabsku. Teoretycznie nie ma w tym nic dziwnego, zwłaszcza gdy lecisz liniami Emirates, ale jeśli cierpisz z powodu wyobraźni wybujałej do granic przyzwoitości, a twoje skojarzenia są rącze jak młody kucyk, natychmiast zaczynasz się zastanawiać, czy ten miły pan nie komunikuje ci właśnie, że zaraz zamierza się wysadzić. I czy czasem nie usiłuje ci opowiedzieć, jakie radosne zdarzenia poprzedzą główną atrakcję wycieczki. Creepy.

3. Polskie lotniska stanowią dla mnie niewyczerpane źródło wielkiego rozczarowania. Nie, żebym często miała okazję je odwiedzać i pasjami się po nich szwendała, ale po punkcie wyjścia do podróży życia spodziewałabym się raczej czegoś więcej niż tylko tego, że będzie trochę większym dworcem PKP, wyposażonym w nieco bardziej posh Stadion Dziesięciolecia. Tego typu przybytki mają jednak i swoje plusy - zapierniczanie wózkiem bagażowym obładowanym walizami automatycznie budzi skojarzenia z wyścigami w domu starców. Ihihi!

4. Wrażenie robi za to lotnisko w Dubaju. Mniej więcej przez trzy godziny, kiedy łazisz po nim w tę i we w tę, a przysięgam - jest po czym łazić. Potem zaczynasz czuć się jak w ogromnej, obrzydliwie drogiej, zatłoczonej galerii handlowej pełnej wszelkiego dobra za miliony monet i napakowanej po brzegi ludźmi przeróżnej narodowości (głównie Azjatów i przedstawicieli krajów arabskich), trochę skrzyżowanej w Woodstockiem, i robi ci się nieco ci kwaśno na myśl, że musisz w niej spędzić jeszcze całą noc, a wszystkie najwygodniejsze siedziska (mają tam nawet leżaki!) są już zajęte. Chociaż umówmy się, nadal jest to centrum handlowe wielkości połowy twojego województwa, więc sam ten fakt skłania do pogłębionej refleksji nad własną małością. Czy czegoś. Na szczęście mają tam też paśnik, w którym dają na przykład Vegelicious, czyli świeżo wyciskany sok z buraka, selera, marchwi, jabłka i imbiru - pyszny i ratujący przed śmiercią głodową oraz szkorbutem po milionie godzin koczowania na lotnisku. I jakoś tak automatycznie przypomina ci się wtedy film Terminal...

5. Spore wrażenie robi również dubajska antynikotynowa paranoja. Rozumiem troskę o zdrowie, rozumiem niechęć do smrodu, okraszoną chwalebnym upodobaniem do oddychania czystym, wolnym od dymu powietrzem, ale spędzanie do jednej małej zagródki (którą, nawiasem mówiąc, trudniej znaleźć niż pokój modlitw) miłośników analogów oraz użytkowników elektronicznych rakiet (no dobra, właściwie to jednej użytkowniczki - prawdopodobnie byłam jedyna na całym lotnisku i wcale się nie dziwię, że elektroniczne papierosy są tu nieznanym gadżetem, przesiąkłam dymem tak, że równie dobrze mogłam kupić se paczkę mocnych i przestać się wygłupiać, że niby pykam potulnie elektronika, napełnionego w dodatku - cóż za upadek! - beznikotynowym liquidem) i traktowanie ich jak dotkniętych trądem z lekka pośmierduje mi już nie tylko papierochami, ale i absurdem. Choćby dlatego, że za każdym dowolnym węgłem czai się jednocześnie Burger King, KFC i całe mnóstwo innych syfiastych fastfudowni, w których swobodnie możesz nawżerać się smaczniutkich kotletów z kartonu oraz zmutowanych pseudokurczaków, przytkać tętnice tłuszczami trans, a całość podlać obficie colą, zawierającą w sobie więcej cukru niż rzekomy obiekt badań niejakiej Marysi. Pysznie, zdrowo i pożywnie, wiadomo. Boombalada kiddie-stuffer. Chociaż co ja tam mogę wiedzieć.

4 komentarze:

  1. O co chodzi z tymi zmutowanymi pseudokurczakami?

    Czyżby ciocia pro nadal żyła w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu, aż ktoś w końcu udowodni, że GMO jest szkodliwe dla zdrowia?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a pisałam gdzieś coś o GMO?

      Usuń
    2. Jeżeli nie o GMO to o co chodzi z tymi zmutowanymi pseudokurczakami?

      W ogóle nie wiem o co chodzi z tymi syfiastymi fastfoodami, bo ani kotlety nie są z kartonu, ani kurczaki zmutowane, a jeżeli chodzi o "przytykanie tętnic" to tłuszcze trans wyraźnie przegrywają z tymi niby pokrzywdzonymi papierosami.

      Usuń
  2. Te! ja się kartki domagam! :D

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.