Najlepszy sposób na to, aby uniknąć stresu przed zbliżającą się podróżą na drugi koniec świata? Zapewnić sobie zajęcie, które skutecznie zaabsorbuje umysł, powstrzyma kurcgalopek katastroficznych wizji i powściągnie zapędy do wizualizowania sobie wszystkich możliwych rzeczy, które mogą pójść nie tak, z porwaniem samolotu przez terrorystów, rozbiciem się na jakiejś bezludnej wyspie i stanięciem przed dylematem "Czy zeżarcie Współtwórcy nie będzie aby niewegańskie?" (skoro chłopak żre trawę, a podobno jesteś tym, co jesz, to prawie tak, jakbym jadła tofu, nie?) oraz podrzuceniem worka koki do bagażu podręcznego, co zaowocuje wiekuistą odsiadką w jakimś arabskim więzieniu, w którym prawa człowieka łamane są z zadziwiającą finezją i pomysłowością, na czele.
Zafundowawszy sobie wyjątkowo rozrywkowy tydzień spod znaku mocno wytężonych gier i zabaw korektorskich, zakończony trzydziestosześciogodzinnym maratonem bez snu sponsorowanym przez walkę ze złym dżenderem (przekopywanie się przez sterty piramidalnych bzdur, oszołomskich teorii i mrożących krew w żyłach pomiotów bezbrzeżnej ignorancji jednak się opłaciło - po raz pierwszy w życiu mam poczucie, że napisałam dobry, naprawdę dobry artykuł! Pulitzer w dwa tysiące czternastym jest mój, móóóóóóóóóóóóóój, mwehehe!), stwierdzam z bezmyślnym zadowoleniem, że chyba jestem bliska osiągnięcia zen. Poważnie.
Nie wykluczam oczywiście, że mój kortyzol znajduje się właśnie w bloku startowym i w najmniej spodziewanym momencie postanowi podtopić mi mózg - najpewniej wtedy, gdy wygrzebię się wreszcie z dłubanych jeszcze składów, porzucę wszelką nadzieję i wszelką prokrastynację i podejmę w końcu z góry skazaną na porażkę próbę skompresowania całego swojego dobytku do trzydziestu kilo, plus siedmiu w podręcznym, co w zasadzie mogłabym uczynić, bo wyjazd już jutro - póki co nurzam się jednak w błogim chilloucie.
Poważnie rozważam wieczór filmowy z Cast Away i Alive, dramat w Andach. Bo trochę martwi mnie ten brak zmartwień.
Rzekłabym, że brak stresu w tym przypadku jest normalny :) Jak lecicie, jak długo i kiedy się zameldujesz po przylocie na miejsce?
OdpowiedzUsuńwylot w poniedziałek, 12 godzin koczowania w Dubaju i na miejscu jesteśmy w środę, o 1 w nocy. przez te strefy czasowe czuję się jak człowiek zaginający czasoprzestrzeń, odjazd! :D
UsuńŚniło mi się, że mi pokazywałaś wombaty, więc lepiej się odezwij :)
UsuńPopieram, oczekujemy znaku życia. Inaczej przyjdzie nam uznać, że porwali was Aborygeni i zasymilowali do życia w jakiejś zapomnianej przez bogów i internet wioseczce ;)
Usuńspieszę z zapewnieniem, że żyję (ooo, w ogóle to jesteście kochane!), mam się wyśmienicie, tyle że za dużo się dzieje i nie mam czasu usiąść do kompa, a przez telefon to nie robota. ale skrzętnie robię notatki i niebawem będzie długaśna relacja :)
OdpowiedzUsuńOch, niecierpliwość ma sięga zenitu! ;)
Usuń