Doskonale pamiętam te cokolwiek niezachwycające okoliczności przyrody. Jak mogłabym zapomnieć -
ten dzień przywitał nas ulewą w tym wietrze z syfu z listopada, a potem było już tylko gorzej. Im dalej w sobotę, tym pogoda coraz bardziej parszywiała, moje samopoczucie - takoż i w ogóle cała ta idiotyczna eskapada do Bazyla (bo gdzieżby indziej?) w celu
przedstawienia kwestii z każdą minutą wydawała mi się coraz głupszym pomysłem. Rozsądniej byłoby zostać w domu, naprawdę.
Mimo to pojechałam. W pospiesznym makijażu, w czarnych bojówkach, bo i nastrój miałam dość bojowy, bez rozsądku, ale za to w kompletnym uzębieniu i z przeczuciem, że
tu stać się może coś nowego.
Stało się. I wciąż się dzieje.
Dziewięć lat.
Ciepłem powiało :D Aż dziwnie u kogoś w listopadzie czytać takie ciepłości :D Jako osobnik uczestniczący w długim, listopadowym związku, gdzie zawsze na rocznicę pogoda jest parszywa - przesyłam i swojej ciepłości fluidy :D
OdpowiedzUsuń