piątek, 15 listopada 2013

[65]. things I love Friday

Zupełnie nie rozumiem, dlaczego gdzieś u schyłku lata o tyleż uparcie, co naiwnie zakładałam, że w połowie listopada cały ten wyjątkowo popaprany rok z pewnością będzie już uprzejmy się odpaprać, zrobi się naprawdę fajnie, a ja będę radośnie porzygiwać tęczą i mieć tyyyle do opowiadania. Cóż, nie mam, bo wcale nie jest fajnie. Wręcz przeciwnie, wszystko pieprzy się dokumentnie, posysa po całości i generalnie odwrócona klątwa Coelho ani myśli odpuszczać. Fakin skucha, jak mawia Redaktór J.

Zamiast więc porażać swoją wymownością, której aktualnie, mimo najszczerszych chęci, nijak nie jestem w stanie z siebie wykrzesać, w telegraficznym skrócie donoszę jedynie, że żyję, acz nieprzesadnie, za to w ramach dawno nieodświeżanej wesołej piątkowej wyliczanki cieszę się, że:

  • Jest piątek. Piątek to zawsze powód do radości.
  • Jutro widzenie ze Współtwórcą (małżeństwa tymczasowo-na-odległość są jeszcze bardziej beznadziejne niż narzeczeństwa w takim trybie, przysięgam!). Ha.
  • A do tego koncert Dezertera i, przy okazji, mały spęd pilskich znajomych. Po trzykroć ha.
  • W środę nasza rocznica. Dziewiąta. Hohoho.
  • Przedłużony niepodległościowy łikend spędziłam w Poznaniu, głównie w towarzystwie dwóch panien M., w tym jednej czworonożnej. Było fajnie i dziewczyńsko, dużo rozmów, litry herbaty, pyszne jedzenie (nafutrowałam się rogalami marcińskimi chyba po wsze czasy - i kto powiedział, że wszystko, co dobre, wegan omija, no kto?), muzyka, trochę liftingu oraz nieco bolących gnatów (co zrobić, to już ten wiek). I sporo uciechy.

  • Dowód rzeczowy, czyli wegański rogal z Ekowiarni (ślurp!) na dobry początek wycieczki.
  • Mam dready, wersję 2.0. To trochę jak zombie apokalipsa - moi Chłopcy powstali z martwych, hell yeah!


  • Smutna kupka i zombiaki w trakcie montażu. Przy okazji udało nam się wysłać na tamten świat dziesięć (słownie: dziesięć) szydełek. Całkiem imponujący wynik, uważam.

  • A poza tym zrobiłam dziś przekozacki sos czosnkowy na bazie najlepszego na świecie wegańskiego majonezu (przepis niebawem), jutro zamierzam powrócić na moją nadjeziorną trasę i wyhasać się jak młody kucyk, bo po tygodniu niebiegania potwornie mnie nosi, za ostatnie pieniądze sprawiłam sobie Sezon burz i szalenie mnie cieszy, że wreszcie go mam (bardzo nie cieszy mnie natomiast fakt, że im dalej w las, tym książka wydaje się coraz większym nieporozumieniem, choć nadal się łudzę, że pan Sapkowski jeszcze się ogarnie, fabuła nabierze rozpędu, a smętny emowiedźmin przestanie być taką miękką, irytującą bułą, pod względem skuteczności w gwałceniu kanonu wykazującą zadziwiające i dość przygnębiające podobieństwo do gumowego smoka w Malborku), i generalnie planuję pokorzystać trochę z łikendu. Począwszy od zaraz, o.

6 komentarzy:

  1. CIOTECZKA MA DREADYYYYYYYYYY! Łiiiiii! ^^ Zawsze twierdziłam, że niezierni Ci w nich do twarzy, jak mało komu. No i dready pochodzą ze starych, dobrych czasów, więc tym bardziej się cieszę ze zmartwychwstania. A zdjęcie rogala w pierwszej chwili wzięłam za zdjęcie szneki, które zrobiłam swego czasu (już po pochłonięciu kawałka zresztą) i już-już miałam Cię oskarżyć o sianie dezinformacji, ale w porę się powstrzymałam :P


    To pisałam ja, smarkula. Dlaczego już nie mogę się po prostu podpisać nickiem? ;<

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. już, specjalnie dla Ciebie zmieniłam ustawienia, więc jeśli zalęgną mi się tu jakieś trolle, już wiem, do kogo je wyślę na tresurę ;)

      Usuń
    2. Pięknie dziękuję, słoneczka na lodówce zawsze mile widziane, przysyłaj ;>

      I dopiero zauważyłam, że ze słowa 'niezmiernie' uciekły mi aż dwie literki wcześniej ;<

      Usuń
    3. a ja znalazłam na dysku wspomniane wyżej zdjęcie szneki. i przeciągu w kolanach! :D

      Usuń
    4. Weź, strasznie kompromitujące te fotki :D oglądałam je niedawno, atak wspomnień nastąpił ;-)

      Usuń
  2. ziewięć lat? Cholera jasna...

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.