Mój największy
problem o poranku - poza tym, że jestem zaprogramowana na bycie sową, a
wczesne wstawanie nie leży w mojej naturze i wydaje mi się nieludzkie -
polega na tym, że najzwyczajniej w świecie nie słyszę budzika.
Próbowałam już różnych dźwięków - wysokich, niskich, wwiercających się w
mózg, wyjątkowo dziarskich, piekielnie wkurwiających, o głośności
zdolnej wyginać kolana w drugą stronę - i nic. Po prostu ich nie słyszę.
Kiedy śpię, można mnie wynieść razem z łóżkiem, utorować sobie drogę
wielokrotnymi seriami z karabinu, jodłować, grać na bongosach, odkurzać,
robić odwierty i przeprowadzać próby atomowe - istnieje spore
prawdopodobieństwo, że nawet nie drgnę, nie mówiąc już o przebudzeniu.
W moim interesie leży jednak znalezienie dzwonka, którego nie będę w
stanie zignorować, nawet gdybym miała przy tym postawić na nogi całe
osiedle. I to jak najszybciej.
- Proponuję Closterkellera - mruknął z przekąsem Konkubent, kiedy
poprosiłam go o pomoc w tej materii. - "Na krawędzi dnia, na krawędzi
snu przegrana w nierównej walce" to przecież piosenka o tobie o
poranku...
Nie ma to jak wsparcie, kurna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.