poniedziałek, 4 lutego 2013

poniedziałek, 4 lutego 2013

Kiedyś już wspominałam, jak duże znaczenie dla zjawiska pokojowego współspania ma własne okrycie. Od czasu, gdy sformułowałam tę błyskotliwą zasadę, trochę już minęło, ale podtrzymuję swoje zdanie. Co więcej, wciąż głęboko podziwiam pary, które dożywają razem późnej starości, śpiąc pod jedną kołdrą, i nie zaliczają pod drodze żadnej odsiadki za usiłowanie zabójstwa.
Nic się nie zmieniło także w kwestii mojego umiłowania przestrzeni - nadal jestem wielką zwolenniczką łóżek wielkości lotniskowca, bo śpię ekspansywnie jak Związek Radziecki, więc im więcej terytoriów do zagarniania, tym lepiej. Wprawdzie moją dumę zdobywcy odrobinę studzi fakt, że pan, z którym na ogół dzielę łoże, jest bardzo ugodowy i bez większego szemrania posłusznie wtapia się w ścianę, nie podejmując walki, toteż radość z udanych podbojów jest jakby mniejsza, ale umówmy się: podboje zawsze cieszą.
Jakiś czas temu stworzyłam ponadto kolejne kryterium, warunkujące zaistnienie procesu pokojowego współspania: żadnego dotykania. Kiedy zasypiam, pod żadnym, absolutnie żadnym pozorem nie można mnie tulić, miziać, dotykać, nawet oddychać w zbyt bliskiej odległości - jasne, jak powszechnie wiadomo, w łóżku można podejmować całe mnóstwo przeróżnych aktywności i przy części z nich dotykanie bywa całkiem przydatne, a niekiedy wręcz wskazane, ale samo zasypianie jest czynnością na tyle intymną, że wszelkie zaczepianie i naruszanie mojej przestrzeni uważam za całkowicie zbędne. Poważnie. Przypuszczam, że stanowię beznadziejne łóżkowe towarzystwo.

Mimo to właśnie odkryłam jedno: nie cierpię spać sama. O.


PS. Warunek czwarty pokojowego współspania: jeśli spać w towarzystwie, to tylko od brzegu. Nie ma nic głupszego niż spanie przy ścianie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.