piątek, 8 lutego 2013

piątek, 8 lutego 2013

Mam poważną obawę, że jestem na skraju karōshi.

Zapłakałabym z tego powodu łzą czystą, rzęsistą, gdyby nie to, że za bardzo cieszy mnie fakt, że jutro już piątek. A to oznacza, że bez większego żalu będę mogła wykopać z łóżka pluszowego osła zwanego Zwiadowcą, nikotynowy miecz świetlny, komórkę oraz Matta Ruffa, z którymi sypiam, żeby jakoś zagospodarować przestrzeń swojego słomianowdowiego łoża, i uskutecznić ekspansję terytorialną na człowieku, nie na przedmiotach. Przedmioty są pod tym względem beznadziejne.

Nigdy nie byłam jakąś specjalną zwolenniczką związków tymczasowo-na-odległość, ale mam wrażenie, że z wiekiem coraz gorzej je znoszę. A już narzeczeństwo w trybie łikendowym i na odległość ssie po całości, przysięgam.
Fakt, że pewne rzeczy - prawdopodobnie dlatego, że reglamentowane i przez to nieco odświętne - zyskują w ten sposób na atrakcyjności, jakości i intensywności, a niekiedy nawet, dość nieoczekiwanie, mają cudowny posmak nowości, ale mam pewne wątpliwości, czy taka wiedza była mi do czegokolwiek potrzebna.
Za stara już jestem na takie sinusoidy, stanowczo za stara.

Na szczęście jest szansa, że w końcu uda się załatwić parę Ważnych Spraw, a parę innych się wyklaruje, dzięki czemu festiwal Chujowizna 2013 przestanie być tak upierdliwy. A takie rzeczy zawsze cieszą.

A poza tym: Kto ma wolny, bezwstydnie, absolutnie, całkowicie wolny łikend, no kto?



Więc chyba jeszcze się wstrzymam z tym zejściem śmiertelnym w japońskim stylu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.