Wiem, gdzie leży problem - nie jestem piękna, bogata ani pełna wdzięku z
bardzo prostej przyczyny: nie pozwala mi na to karma, ponieważ
najzwyczajniej w świecie jestem złym człowiekiem. Poważnie, jeśli
istnieje gdzieś we wszechświecie przestrzeń napełniająca się co rano
negatywną energią, jestem jej główną fundatorką i nic na to nie poradzę.
O poranku jestem bowiem po prostu chodzącą (no dobra, czołgającą się,
jeśli już mamy ściśle trzymać się faktów) nienawiścią. Nie dlatego, że
nie lubię swojej pracy, nie chcę do niej jechać, nie chcę patrzeć na
ludzi, których tam spotkam i generalnie źle mi z moim nowym zawodowym
losem - nic z tych rzeczy. Największy problem polega na tym, że cała ta
zła energia skierowana jest przede wszystkim w stronę Bogu ducha winnego
Konkubenta.
Przysięgam, gdyby paskudne myśli mogły zabijać, biedny chłopina co rano
stawałby się wielokrotnym denatem - dlatego, że pochrapuje rozkosznie,
kiedy ja dopijam już kawę, usiłując jednocześnie nie wydłubać sobie oka
drągiem, który w czasach swej świetności był tuszem do rzęs (wspominałam
już, że cierpię na zapaść finansową?), dlatego, że o szóstej
dwadzieścia pyta mnie półsennie "I jak tam?" (człowieku, błagam, jest
środek nocy! jak ma, kurwa, być?!?) albo dlatego, że w
somnambuliczno-troskliwym odruchu sprawdza, czy żyję, kiedy za długo
zawieszę się w łazience, myjąc zęby. Na nic zdają się moje próby
racjonalnego autotłumaczenia, że on to przecież wszystko z miłości, a
poza tym, ktoś musi jechać bladym świtem na rubież, aby zapaść w drzemkę
w ciepłym łóżku mógł ktoś - moje okropnie mało serdeczne myśli plwają
na podobne wyjaśnienia i uparcie działają na zwiększonych obrotach w
trybie pure hate. I wstyd mi w związku z tym strasznie, choć dam sobie
nerkę wyciąć, że jutro cała historia się powtórzy. I pojutrze też. Taka
karma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.