piątek, 10 lutego 2012

piątek, 10 lutego 2012

No dobra. Cały internet uzewnętrznia swą treść żołądkową, nie ma więc sensu dłużej się opierać. Powyflaczam się i ja.

Tadamtadam, lista produktów spożywczych, których nie należy proponować pro (pomijam te najbardziej oczywiste, jak nereczki, ozorki, móżdżki, płucka i tym podobne organki, oraz koninę, psinę czy inszą kocinę - rozpisywanie się o nich byłoby pójściem na łatwiznę ;)):

jajka na twardo w dowolnej postaci
Największy horror żywieniowy, jaki jestem sobie w stanie wyobrazić.


Nie ma drugiego artykułu spożywczego, który byłby aż tak obrzydliwy, do tego stopnia niejadalny i który wywoływałby we mnie tak żywiołową reakcję - sam zapach (nazwijmy rzeczy po imieniu: smród, mili państwo, nie żaden tam smrodek - smrodziszcze najstraszliwsze!) powoduje, że mam ochotę w spektakularny sposób oddać Neptunowi całą zawartość swych trzewi, z tortem komunijnym włącznie. Co więcej, dla mego zmysłu powonienia (zmysłu smaku wolę w ogóle w to nie mieszać) nie ma najmniejszego znaczenia, w jakiej formie występuje to ohydztwo - każda jest równie rzygogenna. Na szczególną uwagę zasługują tu zwłaszcza sine jaja stołówkowe, gotowane najprawdopodobniej przez pół dekady, a następnie serwowane Bogu ducha winnej dziatwie na kanapkach, skrajnie obrzydliwa pasta jajeczna, oraz kotlety, na które brakuje mi już epitetów.


Osobną kategorię horroru stanowi natomiast jajo w sosie musztardowym - największa trauma w całej mojej przedszkolnej karierze (w czasach kariery szkolnej byłam już cwańsza - wrzucałam jajo do kompotu i pierzchałam co sił). Nadal nie potrafię o tym mówić bez zgrozy, więc chyba pora zakończyć ten bolesny temat, bo do końca życia go nie przepracuję.


zupa szczawiowa
O tym, że nie jestem miłośniczką zup (poza kremami własnej roboty) wiadomo nie od dziś, ale zupa szczawiowa to wyższy stopień ohydy.


Zwłaszcza, że - jak twierdzą smakosze - najlepsza jest ponoć z jajkiem na twardo. Brrr.

lukrecja
Jako zdrowa na ciele i umyśle istota przychylam się do zdania większości ludzkości, że stosowanie jej w przemyśle cukierniczym jest jakimś chorym żartem, a odpowiedzialnych za ten proceder należałoby wytarzać w kocim żwirku.


zupa owocowa


Wypowiadałam się już w kwestii tego bestialskiego gwałtu na owocach, więc w tym miejscu nadmienię tylko, że niekwestionowane plus sto do ohydy ma zwłaszcza zupa rabarbarowa - nie dość, że słodki obiad (poza nielicznymi wyjątkami) to jakieś pierdołowate nie wiadomo co, a nie prawdziwy obiad, zaś owoce je się na surowo, dodaje do wypieków albo przerabia na soki, zamiast masakrować, to jeszcze rzeczona zupa zawiera rabarbar - chyba najbardziej szemrany element świata spożywczego. Ni to owoc, ni warzywo, ni to smaczne, a już na pewno nie efektowne, a do ciast by się chciało, hę? Wypad, paskudny przebierańcze!
  
ośmiornica
Wprawdzie mój spis potraw odstręczających miał być wege, ale ten punkt musiał, po prostu musiał się w nim znaleźć. Głównie dlatego, że żadnych stworzeń nie boję się tak jak ośmiornic. Występowały w rolach głównych w największych, cyklicznie powracających nocnych koszmarach mojego dzieciństwa, a czasem nawiedzają mnie i dziś. Są straszne, autentycznie przerażające i nikt mnie nie przekona, że to miłe stworzonka. Bałam się nawet poczciwego Paula.


W związku z powyższym, choćbym nawet była mięsożerna jak tyranozaur, nie ma takiej siły w przyrodzie, która zmusiłaby mnie do zjedzenia czegoś takiego:

 wszystkie zdjęcia pochodzą z przepastnych czeluści netu

Więcej żywieniowych horrorów nie pamiętam, ale jeśli tylko przyjdzie mi jakiś do głowy, nie omieszkam się nim podzielić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.