Garść połikendowych wniosków najwyższej wagi:
* Grono moich przyjaciół i znajomych, a zwłaszcza jego żeńska
reprezentacja, z całą pewnością nie jest w pełni władz umysłowych (a
część dodatkowo jest okropnie kłamliwa). Co w dużym stopniu wyjaśnia
Dżoanę Krupę, panią Grażynkę z sekretariatu sołtysa, oczojebnie zielone
afro, różowo-brokatowe buty stanowiące absolutny szczyt wszelkiego
zwyrodnienia, blond perukę transwestyty Serża, pozostałości po oskubanej
punkowej kurze, kapelutek z burdelu z Dzikiego Zachodu oraz parę innych
osobliwości zgromadzonych razem i do kupy w jednym pomieszczeniu (nie
pytajcie…).
* Ze mną w zasadzie też może być coś mocno nie tak, w przeciwnym wypadku
nie udawałabym pingwina-huncwota kradnącego dzieciom śniadanko. I nie
robiłabym całego mnóstwa równie idiotycznych rzeczy, w dodatku bawiąc
się przy tym wyśmienicie.
* Posiadanie idealnego ałtfitu dla oszalałej fanki wczesnej Madonny
zawsze może się obrócić przeciwko tobie, więc lepiej za głośno się nim
nie chwalić.
* Jeśli podczas gry w filmowe kalambury wymyślasz tytuły z gatunku nie
do pokazania, jak "Dogma", "Incepcja" czy "Ryzykanci", nie zdziw się,
jeśli w odwecie każą ci pokazywać "Kaligulę". Albo "Psa
andaluzyjskiego".
* Rozsądek podpowiada mi, że dla dobra mojego własnego tyłka byłoby
zdecydowanie lepiej, gdybym zaczęła otaczać się ludźmi, którzy realizują
się na przykład przy desce kreślarskiej, desce do prasowania albo na
działce, pieląc rabatki, kopiąc, siejąc i babrząc się w ziemi, a nie w
kuchni. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że przez ostatnie dwa dni
przytyłam jakieś pięć kilo, i to lekko. Choć niespecjalnie jest mi z
tego powodu przykro. Zaprzyjaźnione kuchenne boginie to skarby!
* Jeśli przed położeniem się spać po imprezie dokonujesz starannego
demakijażu i wklepujesz pod oczy kremik, zamiast po prostu zalec w
pościeli, licząc na to, że poranna panda nie wyżre ci oczu, wiedz, że
nieuchronnie postępuje u ciebie proces starzenia.
* W rankingu filmów na leniwą, poimprezową niedzielę "Harry Potter"
oficjalnie zdeklasował "Smażone zielone pomidory". Zwłaszcza jeśli
ogląda się go w doskonałym towarzystwie i na fotelu wytwarzającym własne
pole grawitacyjne.
Innymi słowy, fantastyczny łikend za mną. Wielkie dzięki, drogie świry!
Ja sama w kuchenną boginię zamierzam natomiast przekształcić się w
niedalekiej przyszłości, bo dostałam fantastyczny prezent - zaproszenie
na vege/vegan warsztaty kulinarne. Ihihi!
Tym oto sposobem z miejsca zyskałam +10 do wartości matrymonialnej. Jest dla mnie nadzieja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.