poniedziałek, 25 marca 2013

poniedziałek, 25 marca 2013

Garść połikendowych wniosków najwyższej wagi:

* Grono moich przyjaciół i znajomych, a zwłaszcza jego żeńska reprezentacja, z całą pewnością nie jest w pełni władz umysłowych (a część dodatkowo jest okropnie kłamliwa). Co w dużym stopniu wyjaśnia Dżoanę Krupę, panią Grażynkę z sekretariatu sołtysa, oczojebnie zielone afro, różowo-brokatowe buty stanowiące absolutny szczyt wszelkiego zwyrodnienia, blond perukę transwestyty Serża, pozostałości po oskubanej punkowej kurze, kapelutek z burdelu z Dzikiego Zachodu oraz parę innych osobliwości zgromadzonych razem i do kupy w jednym pomieszczeniu (nie pytajcie…).

* Ze mną w zasadzie też może być coś mocno nie tak, w przeciwnym wypadku nie udawałabym pingwina-huncwota kradnącego dzieciom śniadanko. I nie robiłabym całego mnóstwa równie idiotycznych rzeczy, w dodatku bawiąc się przy tym wyśmienicie.

* Posiadanie idealnego ałtfitu dla oszalałej fanki wczesnej Madonny zawsze może się obrócić przeciwko tobie, więc lepiej za głośno się nim nie chwalić.

* Jeśli podczas gry w filmowe kalambury wymyślasz tytuły z gatunku nie do pokazania, jak "Dogma", "Incepcja" czy "Ryzykanci", nie zdziw się, jeśli w odwecie każą ci pokazywać "Kaligulę". Albo "Psa andaluzyjskiego".

* Rozsądek podpowiada mi, że dla dobra mojego własnego tyłka byłoby zdecydowanie lepiej, gdybym zaczęła otaczać się ludźmi, którzy realizują się na przykład przy desce kreślarskiej, desce do prasowania albo na działce, pieląc rabatki, kopiąc, siejąc i babrząc się w ziemi, a nie w kuchni. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że przez ostatnie dwa dni przytyłam jakieś pięć kilo, i to lekko. Choć niespecjalnie jest mi z tego powodu przykro. Zaprzyjaźnione kuchenne boginie to skarby!

* Jeśli przed położeniem się spać po imprezie dokonujesz starannego demakijażu i wklepujesz pod oczy kremik, zamiast po prostu zalec w pościeli, licząc na to, że poranna panda nie wyżre ci oczu, wiedz, że nieuchronnie postępuje u ciebie proces starzenia.

* W rankingu filmów na leniwą, poimprezową niedzielę "Harry Potter" oficjalnie zdeklasował "Smażone zielone pomidory". Zwłaszcza jeśli ogląda się go w doskonałym towarzystwie i na fotelu wytwarzającym własne pole grawitacyjne.

Innymi słowy, fantastyczny łikend za mną. Wielkie dzięki, drogie świry!

Ja sama w kuchenną boginię zamierzam natomiast przekształcić się w niedalekiej przyszłości, bo dostałam fantastyczny prezent - zaproszenie na vege/vegan warsztaty kulinarne. Ihihi!
Tym oto sposobem z miejsca zyskałam +10 do wartości matrymonialnej. Jest dla mnie nadzieja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.