środa, 24 kwietnia 2013

środa, 24 kwietnia 2013

Doprawdy dziwnymi ścieżkami chadza mój mózg, a wraz z nim moje poczucie strachu.

Chyba nie nakręcono jeszcze horroru, który byłby w stanie mnie przerazić; większość produkcji tego typu najzwyczajniej w świecie mnie śmieszy. Pewien potencjał, przyznaję, mają horrory japońskie, które lubię najbardziej - przede wszystkim dlatego, że duchy są w nich o tyleż malownicze, co bezwzględne, martwe japońskie dzieci robią "raaar!" i kompletnie lekce sobie ważą powszechnie znane zasady, że blondynka/Murzyn/szlachetny bohater mają szansę ujść z życiem, w związku z czym nie ma sentymentów, wszyscy demokratycznie giną - ale i tak wywołują one we mnie co najwyżej lekki niepokój i choćbym naoglądała się ich jak obłąkana, ostatecznie śpię po nich jak dziecko. No nie boję się, no.

Zupełnie inaczej działają na mnie natomiast książki. Po łyknięciu "To" Kinga żadna siła nie zmusiłaby mnie na przykład do opuszczania w nocy pokoju, w którym wtedy mieszkałam, i zejścia po ciemku do kuchni. Zresztą obie z O. jeszcze długo potem miałyśmy opory przed samotnymi spacerami tunelem w pobliżu naszego kolejnego miejsca zamieszkania, choć nie sądzę, by ktokolwiek z okolicznych mieszkańców skarżył się kiedykolwiek na grasującego w pobliżu morderczego klauna. Mimo sąsiedztwa McDonald'sa.

Gromadząc przed wycieczką w rodzinne strony zapas miłych i sympatycznych lektur do podusi, którymi można by przegryźć oświatowe świństwa i trochę odreagować zawodowe trudy i znoje, zrobiłam więc rzecz durną. Taką mianowicie, że gwizdnęłam temu panu, co to komórkę z nim tworzę (i wciąż nie wymyśliłam mu żadnej chwytliwej ksywki, w związku z czym czekam, aż wymyśli ją sobie sam i przestanie być bezimienny), "Niemy strach" Mastertona. Doskonały wybór dla kogoś, kto został sam w ciemnym, pustym domu, nie powiem. Brawa dla mnie.

A gdyby mało mi było emocji, jak już skończę, odkryłam, że Rodzicielka dysponuje całą półką pełną skandynawskich kryminałów. Tak mrocznych, paskudnych, ponurych i brutalnych, jak tylko skandynawskie kryminały być mogą.

Wygląda na to, że dzisiaj śpię z pluszowym osłem. I królisiem, dla pewności, że nic mnie w nocy nie zeżre.

2 komentarze:

  1. Ogromnie polecam "Karaluchy", tak mnie wciągnęlo, że marzę o tym, żeby właśnie skończyć: Jadowską tom trzeci (do psychiatryka z bohaterką!), cztery tomy dzieciówki i jedno zombie, żeby czytać dalej o Harrym!
    A Masterton jest dla mnie nie do przebrnięcia, niestety. Nie, że boi. Nudzi :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeśli w końcu zabiorę się za recenzje, które miałam machnąć już dawno temu, ta książka znajdzie się na szczycie listy "zjebać na czym świat stoi", przysięgam.

      tak do połowy zapowiadało się doskonale i straszno, a potem schrzanił to tak, że miałam ochotę mu wpieprzyć. przysiadłam później do następnych, ale to czyta się już jak historyczne romansidła - machniesz dwa, jakbyś znała wszystkie. dobre na odmóżdżającą taśmówkę, ale już wiem, że się z panem Mastertonem nie pokochamy.

      Usuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.