niedziela, 5 maja 2013

niedziela, 5 maja 2013

Po raz kolejny potwierdza się zasada, że najlepiej gania mi się wtedy, gdy jestem rozdrażniona, sfrustrowana, mam wścieka i najchętniej komuś bym z tej okazji wpieprzyła. Na takim napędzie hasa mi się wybornie, więc wybiegałam się dziś jak szczeniak, porządnie zmęczyłam i trochę mi lepiej.

W moich tuptaczych przygodach drugi dzień z rzędu towarzyszył mi zresztą Współtwórca Komórki (Czy Jak Go Tam Teraz Zwał)*, który postanowił spróbować, jak to jest po ciemnej stronie mocy, i uskutecznia właśnie sześciotygodniowy plan - jak sam to określił - chomiczego truchtu (mwehehe, będę wokół niego hasać i śpiewać jak u Woody'ego Allena "I stanie się jednym z nas"). Póki co radzi sobie wyśmienicie, między innymi dlatego, że podszedł do sprawy dużo bardziej rozsądnie niż ja - podręcznikowy przykład bycia w te pędy - i mógł się pochwalić zdecydowanie lepszą kondycją.

Przy okazji przebieżki ze wspólnego startu doszliśmy do ciekawych wniosków. Takich mianowicie, że, po pierwsze, nasze gusta muzyczne - przynajmniej te tuptacze - są całkowicie niekompatybilne. Ni cholery nie jestem sobie w stanie na przykład wyobrazić szurania przy Dead Can Dance, "White chalk" PJ Harvey czy Zoli Jesus - kiedy bieżę, potrzebuję energii, rytmu i łomotu, jemu natomiast takie dźwięki bardzo odpowiadają. I po drugie: bieganie z całą pewnością nie jest sportem zespołowym. Podejrzewałam to zresztą już od dawna, a teraz nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości: towarzystwo przy hasaniu jest całkowicie zbędne, a wręcz przeszkadza, rozprasza i irytuje. Widocznie pisana nam samotność długodystansowców. Albo po prostu jesteśmy aspołecznymi dzikusami, to też całkiem możliwe.


* Wciąż jesteśmy na etapie językowego obsikiwania własnego aktu małżeństwa i każdy zwrot "żono", "mężu" nadal przyprawia nas o atak niepowstrzymanego rechotu. Podobnie jak żółwik obrączkami. Chyba jesteśmy trochę beznadziejni. I stanowimy doskonały przykład na to, że patologia zawsze pozostanie patologią. ;)
Swoją drogą, co robi tzw. młode małżeństwo po prawie dwóch tygodniach niewidzenia się? Radośnie spędza pół nocy, popijając wino i dyskutując zawzięcie między innymi na temat hipotetycznych możliwości rozwikłania co bardziej mętnych wątków w "Grze o tron", androginiczności, stylistyki Visual Kei oraz motywów genderowych w "Sailor Moon". I bawiąc się przy tym doskonale.
Czas powiedzieć to głośno i przestać się wypierać: jesteśmy okropnymi nerdami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.