sobota, 29 grudnia 2012

sobota, 29 grudnia 2012

W tym roku odwiedził mnie Mikołaj w wersji dla dorosłych.

Po pierwsze, spełnił moje marzenie o poważnej piżamce - nie, żadne tam frywolne fiu bździu, tylko porządna, kraciasta, wujaszkowa flanelcia, cudownie milutka i ciepła, w której wyglądam jak żywcem wyjęta z Simsów. Nigdy nie sądziłam, że taki prezent może sprawić tyle radości. Chyba jestem już stara.

Po drugie, zostawił pod choinką całkiem pokaźną butelczynę Ballantinesa. Kazał się wprawdzie podzielić z Konkubentem, nie zmienia to jednak faktu, że to bardzo miło z jego strony, że postanowił zaspokoić naszą hedonistyczną potrzebę dania od czasu do czasu w palnik trunkiem z ciut wyższej półki.

Pamiętał też o naszej zboczonej miłości do słowotworzenia i werbalnych wygibasów:


Sprawdziliśmy już - Słowo Stwory okazały się bardzo przyjemną zabawą i czymś pośrednim między grą w Państwa miasta, Scrabble i - jak stwierdził Konku - rozwiązywaniem jolek. Podejrzewam, że w większym gronie dostarczają o wiele więcej uciechy, ale w dwie osoby też dają radę. Zwłaszcza, gdy podlewa się je grzanym piwem. I kto powiedział, że "machanie fiutem" nie zalicza się do kategorii "sport"? Hę?

Swoją drogą, to ciekawe, bo o ile werbalne wygibasy same w sobie bardzo lubię - ba, uwielbiam! - o tyle gry w Scrabble nie cierpię z głębi duszy i nie ma takiej siły w przyrodzie, która byłaby w stanie wyleczyć mnie z tej nienawiści. Poważnie.

Zawsze, ale to zawsze dostaję takie baty, że aż przykro, na co spory wpływ ma najprawdopodobniej fakt, że jeśli w woreczku znajdują się najbardziej beznadziejne litery świata, z których nie da się ułożyć nic, absolutnie nic, z całą pewnością właśnie ja je wylosuję. Sprawy nie ułatwia też presja pod tytułem "No jak to, jesteś filologiem, na pewno znasz caaaaałą masę słów i wszystkich nas rozpykasz". No niby znam, ale spróbuj tu, człowieku, stworzyć jakiekolwiek z ultragównianej kombinacji, która ci się trafiła. W efekcie albo kończę z żenującą liczbą punktów, gdzieś na szarym końcu, albo robię za niezależnego pomagacza - i ten, komu akurat podpowiadam, na ogół wygrywa.

Nie wiem, czy teoria na temat braku szczęścia w kartach ma przełożenie także na litery, ale jeśli tak, wszystko wskazuje na to, że powinnam żyć długo i szczęśliwie, w stanie permanentnego miłosnego uniesienia. Co najmniej do dziewięćdziesiątki.

I wreszcie: Mikołaj uczynił ze mnie najszczęśliwszego palacza na świecie! Osprzęt, którym mnie obdarował, to prawdziwa rakieta i jestem nim absolutnie zachwycona. Podejrzewam, że z taką baterią-kombajnem mogłabym tygodniami błąkać się nawet po puszczy amazońskiej i bronić się nią przed dzikimi zwierzętami (na przykład rzucając Avadę Kedavrę). A do tego zabawka jest piękna, w razie potrzeby może służyć do samoobrony (na przykład jako pałka na wroga) i wygląda jak miecz świetlny.


Małe porównanie, dlaczego rakieta nazywana jest rakietą, czyli mój składak, poprzednio używany Mild i analog. Że niby rozmiar nie ma znaczenia?


Use the Force, pro!


I niechaj moc będzie zawsze z tobą
Sprawdź, czy działa miecz, wracamy inną drogą


Zostałam e-papierosowym rycerzem Jedi*! W wujaszkowej piżamie!

* Aczkolwiek Konku bardziej skłania się ku wersji, że jestem po prostu młodym padawanem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.