poniedziałek, 3 października 2011

poniedziałek, 3 października 2011

Konkubentowi objawiła się dziś Matka Boska Pieniężna, w związku z czym postanowiliśmy spędzić kawałek późnego popołudnia i nieco wieczoru na typowej i niebywale romantycznej rozrywce owładniętych konsumpcjonizmem dwudziestoparolatków. To znaczy na nabywaniu drogą kupna (ihihi, jeden z moich ulubionych koszmarków językowych!) Dóbr Absolutnie Niezbędnych w Domu i Zagrodzie.
Jak można się było spodziewać, biorąc pod uwagę fakt, że konsumpcjoniści z nas tacy jak z koziej dupy pułk kozacki, a do tego Matuś Pieniężna to nie Święty Mikołaj i uprawia rozdawnictwo w dość ograniczonym zakresie, całe przedsięwzięcie zakończyło się tym, że za wiele nie kupiliśmy, co nie przeszkodziło nam, rzecz jasna, w spłukaniu się do szczętu. Wprawiliśmy się za to w romantyczny nastrój.

- Kocham cię w tej biedzie - wyznałam w miłosnym uniesieniu, spoglądając smętnie na paragon (wszak powszechnie wiadomo, że nie ma lepszego afrodyzjaku niż wspólne nabywanie drogą kupna mopa, kosza na śmieci i papieru toaletowego, no przecież).
- No - lirycznie odrzekł Konkubent, roznamiętniony mniej więcej w tym samym stopniu co ja. - Głównie dlatego, że w bogactwie nie masz okazji.

Fakt. Ale przynajmniej nie może mi zarzucić, że lecę na jego forsę.
Wspólnota… tfu, zerota majątkowa najlepszym wyznacznikiem temperatury uczuć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.