poniedziałek, 31 lipca 2017

[184].


lipcowe uzależnienia:

bób, bób i jeszcze raz bób, sudoku na poziomie ekstremalnym, orzechowy liquid do e-papierocha, makaron soba, protesty w słusznej sprawie, kolczyki zrobione z oczu lalki, przeglądanie ogłoszeń mieszkaniowych, brzoskwinie, Gra o tron, korekty w rytmie reggae, wegańskie burgery.

niedziela, 23 lipca 2017

[183].

a skoro o psychicznym dobrostanie mowa, moja podręczna apteka, która zapewniała mi doskonały nastrój przez całą zimę i wiosnę, najwyraźniej straciła swą moc. toteż moja wspaniała pani doktór postanowiła przepisać mi coś z większym kopem – bo w końcu jak szaleć, to po całym szalecie. zaleciła dawkowanie, kazała obserwować efekty, jeśli ich nie będzie – przywalić więcej, i zaprosiła na oględziny za dwa miesiące. dziękuję, do widzenia.

oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie poczytała ulotki rzeczonych dragów, wielkiej jak prześcieradło z Ikei. muszę przyznać, że jestem zachwycona, bo zapowiadają się naprawdę obiecująco! wśród skutków ubocznych – rzadkich, bo rzadkich, ale jednak – producent wymienia między innymi: krwotok mózgowy, napady drgawkowe, dystonię, czyli ruchy mimowolne powodujące wykręcanie i wyginanie różnych części ciała, oraz dyskinezę, czyli nieskoordynowane i niezależne od woli ruchy kończyn. może mnie wygnie jak w Egzorcyzmach Emily Rose? przynajmniej nauczę się wreszcie robić mostek!
wśród innych atrakcji mamy jeszcze: łysienie, zaburzenia erekcji, nietrzymanie moczu, omamy wzrokowe i słuchowe, reakcje maniakalne, myśli i zachowania samobójcze, krwawienie z przewodu pokarmowego, delirium, złośliwy zespół neuroleptyczny, zespół serotoninowy, jaskrę z zamykającym się kątem przesączania, migotanie komór, zapalenie trzustki, rumień wielopostaciowy, rabdomiolizę, zapalenie wątroby i martwicę toksyczno-rozpływną naskórka. oraz parę innych przyjemności. wspaniale!

niestety na razie jestem okropnie rozczarowana. po dwóch tygodniach jedyne, co mnie spotkało, to najczęstsze i najbardziej banalne objawy: źrenice jak pięciozłotówki, lekki ból głowy i wstręt do jedzenia oraz pieruńska suchość w paszczy, w związku z czym piję wodę na galony, a w konsekwencji sikam jak przedszkolak podekscytowany wizytą w zoo. do tego budzę się bladym świtem i nie ma już mowy o spaniu. co gorsza, nie jest to stan pod tytułem nie śpię, bo jestem zajęta przejmowaniem władzy nad światem, a poza tym sen jest dla mięczaków – nie śpię, bo nie mogę, a potem snuję się cały dzień niczym nadgniłe zwłoki, kombinując, jak by tu sobie uciąć drzemkę. po czym ścina mnie przed północą i o 4:45 cała zabawa zaczyna się od nowa.

już chyba wolałabym te problemy z erekcją i krwotok mózgowy – przynajmniej nie chodziłabym taka śnięta i coś by się działo.
a mówili: za hajs NFZ-u ćpaj, będzie fajnie, mówili. ech.

wtorek, 11 lipca 2017

[182].

– a jak pani sytuacja, hmm… rodzinna? coś się zmieniło od naszego ostatniego spotkania?
– tak. złożyłam w końcu pozew o rozwód.
– o, to super! przydałoby się wreszcie to uregulować, bo to wszystko jest u pani trochę pokręcone.
– no, w tej chwili mam takiego trochę męża Schrödingera…
– wyobrażam sobie, jak trudno byłoby się wytłumaczyć z męża w Australii, gdyby zaczęła się pani z kimś spotykać. „kochanie, jestem mężatką, ale to nic nie znaczy!”… biedny facet.
– „to nie tak, jak myślisz! ciebie tylko kocham!”. już widzę, jak mi wierzy, że nie mam też żadnych dzieci gdzieś na boku…
– …albo na innych kontynentach.
– dlatego chciałabym jak najszybciej to załatwić i mieć z głowy, tyle że póki co wygląda na to, że cała sprawa będzie się ciągnąć i ciągnąć. mam obawę, że wcześniej kogoś zabiję. ale liczę na to, że skoro mam tu taką ładną kartotekę, mogę zostać uznana za niepoczytalną i każdy sąd mnie uniewinni.
– w razie czego ja zaświadczę!

tak. właśnie w takich celach chodzi się do psychiatry, moi mili. między innymi po to, by poplotkować i załatwić sobie w razie czego alibi.
jestem prawie pewna, że siedzący na korytarzu pacjenci, słysząc nasze radosne kwiki, zaczęli się zastanawiać, jakie leki mi przepisuje. bo też by takie chcieli.

środa, 5 lipca 2017

[181].

z cyklu „drobne uciechy nad robotą”:

Zwieracz pęcherza jest mięśniem, który zapobiega jego wypływowi na zewnątrz i jest to funkcja odruchowa.

czytam takie bzdury od godziny i mój pęcherz jest bliski wypłynięcia, przysięgam!

wtorek, 4 lipca 2017

[180].

miły kolega, z którym regularnie urządzam sobie telefoniczne pogaduchy, zarzucił mi ostatnio, że zawsze, ale to zawsze – obojętnie, co by się nie działo – witam się z nim w dokładnie ten sam sposób. za każdym razem te same słowa, identyczny ton głosu – jak powitanie na automatycznej sekretarce. dał mi tym samym do zrozumienia, że jestem straszliwie nudna i do bólu przewidywalna, co – przyznaję – trochę mnie ubodło.

nie wziął jednak pod uwagę, że bywam również ciut złośliwa i z czystej przekory postanowię mu udowodnić, jak bardzo się myli. w rezultacie teraz, za każdym razem, kiedy do mnie dzwoni, zanim przejdzie do sedna, musi najpierw odbyć przynajmniej kilkuminutową rozmowę z gatunku mocno absurdalnych. jej temat uzależniony jest głównie od konwencji powitania i bzdur, które akurat przyszły mi do głowy. a zapewniam: dopiero się rozkręcam.

na przykład:

– wypożyczalnia łodzi podwodnych, słucham? niestety nie, nie mamy w tej chwili żółtych łodzi podwodnych, zostały tylko niebieskie i zielone w białe groszki. ach tak, interesuje pana niebieska? doskonały wybór! jaki ma odcień? indygo, proszę pana, indygo. to co, bierze pan? kiedy możemy umówić się na odbiór?

albo:

– dobry wieczór. nasza konsultantka przekazała, że chciałby pan kupić borsuka, czy to prawda? nie, nie sprzedajemy szopów, tylko borsuki. w tym miesiącu mamy nawet taką specjalną ofertę: do każdego zakupionego borsuka dodajemy gratis budę, w której borsuk będzie spał. szopę? nie, proszę pana, już mówiłam, że nie prowadzimy sprzedaży szopów. dlaczego w takim razie w naszej nazwie jest „szop”? ponieważ jesteśmy firmą międzynarodową i autoryzowanym przedstawicielem na Europę – mamy swoje sklepy w Madrycie, w Paryżu, teraz przymierzamy się do otwarcia kolejnego w Londynie. a więc jaki borsuk pana interesuje? wolałby pan młodego czy raczej dorosłego?

na marginesie warto dodać, że borsuki – a przynajmniej tak wynika z zajmującej opowieści, którą snuliśmy adhocznie wczoraj wieczorem – to naprawdę fascynujące zwierzęta. nie wszyscy wiedzą na przykład, że doskonale sprawdzają się w terapii osób starszych, szczególnie kombatantów i jeńców wojennych. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Hodowców Borsuków od kilku lat organizuje nawet doroczny festyn dla borsuków i kombatantów, w ramach którego odbywają się liczne konkursy, gry i zabawy oraz tańce, które mają na celu zaktywizowanie seniorów. borsukoterapia jest zresztą jedną z najprężniej rozwijających się metod terapii na świecie, choć w Polsce wciąż jeszcze nie cieszy się zbyt dużą popularnością.

mało kto wie również, że zanim borsukoterapia zaczęła być szerzej stosowana, wcześniej wykorzystywano do niej bobry, ale okazały się one nieco kłopotliwe w pracy z pacjentami z drewnianą nogą. zdarzały się bowiem niefortunne przypadki okorowania protezy. w przeszłości bobry z powodzeniem używane były natomiast podczas bitew morskich, zwłaszcza w walce z piratami. w trakcie dokonywania abordażu wpuszczano na pokład wrogiego statku stadko bobrów, które skutecznie obezwładniało przeciwników, obgryzając im drewniane nogi, drewniane haki, drewniane oczy, drewniane papugi i inne elementy wyposażenia. nieco problematyczny był tylko ich transport – znane są historie brawurowych ucieczek z klatek, w których bobry były przewożone, i obgryzania masztów oraz fragmentów olinowania macierzystych jednostek. niestety bobry okazały się zupełnie bezużyteczne w walce z piratami nowoczesnymi, na przykład somalijskimi – szybko nauczyły się grać z nimi w karty na pieniądze, więc mogły przydać się jedynie w walce o charakterze ekonomicznym. o ile oczywiście nie przegrywały.

tymczasem borsuki nie wykazują absolutnie żadnych skłonności do hazardu, mają za to – z czego niewiele osób zdaje sobie sprawę – niebywałe wyczucie rytmu i chętnie tańczą. lubują się zwłaszcza w tańcach ludowych – uwielbiają polkę, nieźle tańczą krakowiaka. małe borsuki zdradzają również spore zainteresowanie tańcem flamenco, podczas gdy starsze osobniki są nieco bardziej zachowawcze. dlatego właśnie tak często wykorzystuje się je w borsukoterapii.

dorosłe borsuki z reguły są też dobrze ułożone – umieją korzystać z kuwety, zaopiekują się dzieckiem, mogą także zrobić drobne zakupy. tu jednak ważna uwaga: nie zawsze przynoszą resztę. lubią zbierać drobne pieniążki, za które później kupują lizaki – borsuki wprost przepadają za lizakami! na ogół, wylizawszy je nieco, przyklejają je sobie do futerka, a potem tak sobie z nimi paradują. z tego względu mają szczególną słabość do lizaków płaskich i okrągłych, takich z kwiatkiem i kolorową obwódką, bo dobrze się kleją. starsze borsuki mają zazwyczaj bardzo łagodne usposobienie i chętnie dzielą się lizakami, w przypadku młodszych osobników należy jednak uważać, gdyż odklejenie im lizaka może je trochę rozzłościć…
i tak dalej.

gdyby ktoś miał ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o zwyczajach borsuków, zgłębić fascynujący temat bitew morskich z udziałem bobrów albo po prostu wypożyczyć łódź podwodną, niechaj do mnie zadzwoni. jestem w stanie zagadać was na śmierć i naprawdę sprzedać wam tego borsuka, słowo.