sobota, 17 sierpnia 2013

[31]. summer in the city vol. 2

Nigdy nie będzie takiego lata.

Od kiedy pamiętam, sierpień zawsze podszyty był dla mnie lekkim smutkiem. Gdzieś pomiędzy wciąż bajecznie słonecznymi popołudniami, letnim kurzem i garem leczo a pełnym podekscytowania oczekiwaniem na pierwsze pełnoprawne kasztany i nowymi zeszytami, uśmiechającymi się kokieteryjnie nietkniętą bielą kartek, wprost proszącą się o to, by wkroczyć na jej dziewiczy teren uzbrojonym w ostrze długopisu, podskórnie zawsze wyczuwałam w nim pewną melancholię. Jeszcze nie babie lato, ale już jego subtelną zapowiedź, otulającą niepostrzeżenie świat swoją delikatną przędzą, snującą się powoli, acz metodycznie w coraz szybciej zapadającym zmroku.

Nie wiem, czy to kwestia wieku i coraz wyraźniejszej świadomości, że to wiecznie oczekiwane lepiej, piękniej może wcale nie nadejść, nie do końca pomyślnego momentu w życiu, nadchodzących zmian i wynikającej z nich tymczasowości wszystkiego, niewygodnego zawieszenia pośród stale zmieniających się planów, z których nie wiadomo, co ostatecznie wyniknie, ale w tym roku silniej niż kiedykolwiek czuję, że nigdy nie będzie takiego lata. Pełnymi garściami staram się więc czerpać z tego, które trwa, nawet jeśli sprowadza się to jedynie do wykradania z ciągłego niedoczasu pojedynczych chwil, kiedy kompletnie niczego mi nie trzeba i niczego nie muszę, oraz beztroskiego pasożytnictwa na cudzych wywczasach.

Taki urlop w wersji freegan, podczas którego człowiek nieoczekiwanie odkrywa, że mieszka gdzieś ponad dwa lata i dotąd zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że w pobliżu ma tak doskonałe tereny do tego, aby poszwendać się po lesie w poszukiwaniu grzybów (albo żeby wleźć w szkodę - tylko ja potrafię nadepnąć na grzyby i ich nie zauważyć!), urządzić minipiknik, pomachać pojkami ku uciesze szalejących na placu zabaw dzieciaków, porzucać frisbee (już wiem, że wyjątkowo kiepsko aportuję), a potem zalec na trawie z książką albo sudoku, rozkoszując się cudownie wolnym popołudniem.


Chillout Marcelin.


A wieczorem - jeśli tylko dysponuje się przyjaciółmi mieszkającymi w tak fantastycznym miejscu - można zanurzyć się w czarownym bezczasie, patrzeć na spadające gwiazdy, przegadać pół nocy i przy dźwiękach kawałków z czasów liceum popijać piwo na dachu świata. A przynajmniej na dachu kamienicy.


Słońce nie będzie nigdy już tak cudnie wschodzić i zachodzić
Księżyc nie będzie tak pięknie wisiał


Nigdy nie będzie takiego lata.


1 komentarz:

  1. świetliki aż bolą, kolą w oczy. a to przecie tylko pochwała drobnych uciech! post magiczny. zdecydowanie :)

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.