Konkubent nieoczekiwanie wpadł w wyjątkowo nasilony sprzątaczy
amok. Nie jestem pewna, czy powinnam się z tego cieszyć. Zwłaszcza jego nagła potrzeba robienia prania - licznych prań - wydaje mi
się z lekka niepokojąca.
Doskonale pamiętam bowiem zeszłoroczną sesję zimową. Mojemu chłopcu
coś się musiało wówczas dość dotkliwie poprzestawiać, co zaowocowało
tym, że biedak począł nagle chwytać się przeróżnych zajęć w celu
rozładowania nagromadzonego napięcia. Ostateczne ukojenie odnajdując w
kompulsywnym praniu - w żadnej tam pospiesznej, radosnej przepierce
dwóch par skarpet i osamotnionych gatek, ale w dzikim, zwierzęcym,
obłąkańczym pakowaniu do bębna pralki wszystkiego, co tylko do
umieszczenia w nim się nadaje.
Najpierw chwycił więc rzeczy czarne, tuż po nich białe, potem
kolorowe - do tego na trzy raty. Następnie, owładnięty dziką żądzą
smagania Bogu ducha winnych tkanin mydlinami, jednym susem dopadł okien,
zdarł z nich zasłony i dawaj! Program nastawiać! Podobny los spotkał
koce, prześcieradła, wszystkie poszwy i poszewki oraz pledzik - nie
uchował się nawet mój biedny, wymemłany jasiek. Resztki instynktu
samozachowawczego kazały mi pierzchnąć, nim rozwój wypadków dosięgnął
punktu, w którym opętany kompulsywnym practwem Konkubent zacząłby
wypełniać pralkę częściami garderoby, zdartymi mi wprost z grzbietu, nie
zostawiając mi nawet skarpetek.
W związku z tym, że w pierwotnych planach Konkubenta był łikend z
magisterką, obawiam się, że te zaburzenia mogą mieć charakter
nawracający. Uhm.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.