sobota, 12 lutego 2011

sobota, 12 lutego 2011

Konkubent nieoczekiwanie wpadł w wyjątkowo nasilony sprzątaczy amok. Nie jestem pewna, czy powinnam się z tego cieszyć. Zwłaszcza jego nagła potrzeba robienia prania - licznych prań - wydaje mi się z lekka niepokojąca.

Doskonale pamiętam bowiem zeszłoroczną sesję zimową. Mojemu chłopcu coś się musiało wówczas dość dotkliwie poprzestawiać, co zaowocowało tym, że biedak począł nagle chwytać się przeróżnych zajęć w celu rozładowania nagromadzonego napięcia. Ostateczne ukojenie odnajdując w kompulsywnym praniu - w żadnej tam pospiesznej, radosnej przepierce dwóch par skarpet i osamotnionych gatek, ale w dzikim, zwierzęcym, obłąkańczym pakowaniu do bębna pralki wszystkiego, co tylko do umieszczenia w nim się nadaje.

Najpierw chwycił więc rzeczy czarne, tuż po nich białe, potem kolorowe - do tego na trzy raty. Następnie, owładnięty dziką żądzą smagania Bogu ducha winnych tkanin mydlinami, jednym susem dopadł okien, zdarł z nich zasłony i dawaj! Program nastawiać! Podobny los spotkał koce, prześcieradła, wszystkie poszwy i poszewki oraz pledzik - nie uchował się nawet mój biedny, wymemłany jasiek. Resztki instynktu samozachowawczego kazały mi pierzchnąć, nim rozwój wypadków dosięgnął punktu, w którym opętany kompulsywnym practwem Konkubent zacząłby wypełniać pralkę częściami garderoby, zdartymi mi wprost z grzbietu, nie zostawiając mi nawet skarpetek.

W związku z tym, że w pierwotnych planach Konkubenta był łikend z magisterką, obawiam się, że te zaburzenia mogą mieć charakter nawracający. Uhm.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.