wtorek, 12 lutego 2013

wtorek, 12 lutego 2013

Życie ostatnio mnie nie rozpieszcza, więc postanowiłam rozpieścić się sama. Bezwstydnie do cna.
Kupiłam sobie szpilki. Pierwsze w życiu.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że to, co przed chwilą uczyniłam, stanowi niechybną zapowiedź rychłego końca świata, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że tego typu obuwie i ja stanowiliśmy dotąd wyjątkowo niekompatybilny duet (a w zasadzie tercet, bo ekstrawagancja ekstrawagancją, ale raczej nie zwykłam chadzać w jednym bucie), w związku z czym w przeszłości nawet rozłożystą, balową kieckę z tafty zdarzało mi się zestawiać z cudnej urody różowymi martensami, bynajmniej nie na obcasie, ale uznałam, że skoro już szaleć, to po całym szalecie, i dlatego wyszłam z założenia, że takie zakupy powinno się robić z rozmachem.
Toteż zrobiłam, a jakże.

Moje ci one, moje!


(A teraz wszyscy trzymamy kciuki, aby moje brzydkie przeczucie się nie sprawdziło i 26-centymetrowa wkładka okazała się idealna, bo w przeciwnym wypadku moje pierwsze w życiu Iron Fisty i zarazem najpiękniejsze szpilki świata będą jednocześnie najbardziej niewygodnymi szpilkami we wszechświecie, a ja z rozpaczy odgryzę sobie stopy).



edit:
Pasują idealnie, wydają się bajecznie wygodne, a do tego na żywo są jeszcze piękniejsze niż na zdjęciu i nogi (nawet w kraciastej, simsowej piżamie) prezentują się w nich zjawiskowo. W pełni rozumiem już, o co chodzi z tym całym szałem na Iron Fisty - są warte swojej ceny i jeszcze trochę, przysięgam.

Chyba będę w nich dzisiaj spać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.