wtorek, 11 lipca 2017

[182].

– a jak pani sytuacja, hmm… rodzinna? coś się zmieniło od naszego ostatniego spotkania?
– tak. złożyłam w końcu pozew o rozwód.
– o, to super! przydałoby się wreszcie to uregulować, bo to wszystko jest u pani trochę pokręcone.
– no, w tej chwili mam takiego trochę męża Schrödingera…
– wyobrażam sobie, jak trudno byłoby się wytłumaczyć z męża w Australii, gdyby zaczęła się pani z kimś spotykać. „kochanie, jestem mężatką, ale to nic nie znaczy!”… biedny facet.
– „to nie tak, jak myślisz! ciebie tylko kocham!”. już widzę, jak mi wierzy, że nie mam też żadnych dzieci gdzieś na boku…
– …albo na innych kontynentach.
– dlatego chciałabym jak najszybciej to załatwić i mieć z głowy, tyle że póki co wygląda na to, że cała sprawa będzie się ciągnąć i ciągnąć. mam obawę, że wcześniej kogoś zabiję. ale liczę na to, że skoro mam tu taką ładną kartotekę, mogę zostać uznana za niepoczytalną i każdy sąd mnie uniewinni.
– w razie czego ja zaświadczę!

tak. właśnie w takich celach chodzi się do psychiatry, moi mili. między innymi po to, by poplotkować i załatwić sobie w razie czego alibi.
jestem prawie pewna, że siedzący na korytarzu pacjenci, słysząc nasze radosne kwiki, zaczęli się zastanawiać, jakie leki mi przepisuje. bo też by takie chcieli.

środa, 5 lipca 2017

[181].

z cyklu „drobne uciechy nad robotą”:

Zwieracz pęcherza jest mięśniem, który zapobiega jego wypływowi na zewnątrz i jest to funkcja odruchowa.

czytam takie bzdury od godziny i mój pęcherz jest bliski wypłynięcia, przysięgam!

wtorek, 4 lipca 2017

[180].

miły kolega, z którym regularnie urządzam sobie telefoniczne pogaduchy, zarzucił mi ostatnio, że zawsze, ale to zawsze – obojętnie, co by się nie działo – witam się z nim w dokładnie ten sam sposób. za każdym razem te same słowa, identyczny ton głosu – jak powitanie na automatycznej sekretarce. dał mi tym samym do zrozumienia, że jestem straszliwie nudna i do bólu przewidywalna, co – przyznaję – trochę mnie ubodło.

nie wziął jednak pod uwagę, że bywam również ciut złośliwa i z czystej przekory postanowię mu udowodnić, jak bardzo się myli. w rezultacie teraz, za każdym razem, kiedy do mnie dzwoni, zanim przejdzie do sedna, musi najpierw odbyć przynajmniej kilkuminutową rozmowę z gatunku mocno absurdalnych. jej temat uzależniony jest głównie od konwencji powitania i bzdur, które akurat przyszły mi do głowy. a zapewniam: dopiero się rozkręcam.

na przykład:

– wypożyczalnia łodzi podwodnych, słucham? niestety nie, nie mamy w tej chwili żółtych łodzi podwodnych, zostały tylko niebieskie i zielone w białe groszki. ach tak, interesuje pana niebieska? doskonały wybór! jaki ma odcień? indygo, proszę pana, indygo. to co, bierze pan? kiedy możemy umówić się na odbiór?

albo:

– dobry wieczór. nasza konsultantka przekazała, że chciałby pan kupić borsuka, czy to prawda? nie, nie sprzedajemy szopów, tylko borsuki. w tym miesiącu mamy nawet taką specjalną ofertę: do każdego zakupionego borsuka dodajemy gratis budę, w której borsuk będzie spał. szopę? nie, proszę pana, już mówiłam, że nie prowadzimy sprzedaży szopów. dlaczego w takim razie w naszej nazwie jest „szop”? ponieważ jesteśmy firmą międzynarodową i autoryzowanym przedstawicielem na Europę – mamy swoje sklepy w Madrycie, w Paryżu, teraz przymierzamy się do otwarcia kolejnego w Londynie. a więc jaki borsuk pana interesuje? wolałby pan młodego czy raczej dorosłego?

na marginesie warto dodać, że borsuki – a przynajmniej tak wynika z zajmującej opowieści, którą snuliśmy adhocznie wczoraj wieczorem – to naprawdę fascynujące zwierzęta. nie wszyscy wiedzą na przykład, że doskonale sprawdzają się w terapii osób starszych, szczególnie kombatantów i jeńców wojennych. Ogólnopolskie Stowarzyszenie Hodowców Borsuków od kilku lat organizuje nawet doroczny festyn dla borsuków i kombatantów, w ramach którego odbywają się liczne konkursy, gry i zabawy oraz tańce, które mają na celu zaktywizowanie seniorów. borsukoterapia jest zresztą jedną z najprężniej rozwijających się metod terapii na świecie, choć w Polsce wciąż jeszcze nie cieszy się zbyt dużą popularnością.

mało kto wie również, że zanim borsukoterapia zaczęła być szerzej stosowana, wcześniej wykorzystywano do niej bobry, ale okazały się one nieco kłopotliwe w pracy z pacjentami z drewnianą nogą. zdarzały się bowiem niefortunne przypadki okorowania protezy. w przeszłości bobry z powodzeniem używane były natomiast podczas bitew morskich, zwłaszcza w walce z piratami. w trakcie dokonywania abordażu wpuszczano na pokład wrogiego statku stadko bobrów, które skutecznie obezwładniało przeciwników, obgryzając im drewniane nogi, drewniane haki, drewniane oczy, drewniane papugi i inne elementy wyposażenia. nieco problematyczny był tylko ich transport – znane są historie brawurowych ucieczek z klatek, w których bobry były przewożone, i obgryzania masztów oraz fragmentów olinowania macierzystych jednostek. niestety bobry okazały się zupełnie bezużyteczne w walce z piratami nowoczesnymi, na przykład somalijskimi – szybko nauczyły się grać z nimi w karty na pieniądze, więc mogły przydać się jedynie w walce o charakterze ekonomicznym. o ile oczywiście nie przegrywały.

tymczasem borsuki nie wykazują absolutnie żadnych skłonności do hazardu, mają za to – z czego niewiele osób zdaje sobie sprawę – niebywałe wyczucie rytmu i chętnie tańczą. lubują się zwłaszcza w tańcach ludowych – uwielbiają polkę, nieźle tańczą krakowiaka. małe borsuki zdradzają również spore zainteresowanie tańcem flamenco, podczas gdy starsze osobniki są nieco bardziej zachowawcze. dlatego właśnie tak często wykorzystuje się je w borsukoterapii.

dorosłe borsuki z reguły są też dobrze ułożone – umieją korzystać z kuwety, zaopiekują się dzieckiem, mogą także zrobić drobne zakupy. tu jednak ważna uwaga: nie zawsze przynoszą resztę. lubią zbierać drobne pieniążki, za które później kupują lizaki – borsuki wprost przepadają za lizakami! na ogół, wylizawszy je nieco, przyklejają je sobie do futerka, a potem tak sobie z nimi paradują. z tego względu mają szczególną słabość do lizaków płaskich i okrągłych, takich z kwiatkiem i kolorową obwódką, bo dobrze się kleją. starsze borsuki mają zazwyczaj bardzo łagodne usposobienie i chętnie dzielą się lizakami, w przypadku młodszych osobników należy jednak uważać, gdyż odklejenie im lizaka może je trochę rozzłościć…
i tak dalej.

gdyby ktoś miał ochotę dowiedzieć się czegoś więcej o zwyczajach borsuków, zgłębić fascynujący temat bitew morskich z udziałem bobrów albo po prostu wypożyczyć łódź podwodną, niechaj do mnie zadzwoni. jestem w stanie zagadać was na śmierć i naprawdę sprzedać wam tego borsuka, słowo.

wtorek, 27 czerwca 2017

[178].


czerwcowe uzależnienia:

Hiszpania, pomarańcze, Kontenery, sangria, Shape of you Eda Sheerana (wstydzę się tego strasznie, ale ostatnio to jedna z moich guilty pleasures), oliwki, kuse sukienusie, silent disco, truskawki, balkonowa rekreacja ze współlokatorami (z wystawionym przez okno łbem), Emancipator nocną porą, wiosnolato.

wtorek, 20 czerwca 2017

[177].

– Małgorzata K.?
– taaak?
– czy masz przy sobie dowód osobisty?
– mam.
– a kartę do bankomatu?
– yyy… cholera.

tak. brawa dla ofiary losu, która, upchnąwszy bystrze kartę bankomatową za folijkę od paczki papierosów, żeby za jednym zamachem wyskoczyć na fajkę i w drodze powrotnej kupić przy barze piwo (drugie, więc nie ma co zwalać winy na skrajne upojenie alkoholowe), przy kolejnej wycieczce na papierosa wyrzuciła pustą paczkę do śmieci. razem z kartą, rzecz jasna.

na szczęście nieocenieni chłopcy z NaPiwku wykazali się nadzwyczajną czujnością i zapobiegli tej niefrasobliwej formie protestu przeciwko instytucjom bankowym, płatnościom bezgotówkowym i generalnie całemu systemowi finansowemu. w sumie przyklaskuję idei wymiany dóbr i usług, nie jestem tylko pewna, czy panie w Lidlu podzielałyby mój entuzjazm, gdybym następnym razem zaproponowała im kozę zamiast zapłaty. powątpiewam.
no i kto jak zwykle miał więcej szczęścia niż rozumu, no kto?

a w ogóle to po kilku chudych latach miło znowu poświętować urodziny w gronie znajomych i przyjaciół. zwłaszcza jeśli obchody kończą się powrotem do domu o trzeciej, po uprzedniej wizycie na stacji benzynowej w celu pospiesznego spożycia bagiety. mina pana stojącego przy kasie, kiedy w środku nocy znienacka zmaterializowała się przed nim kobieta dzierżąca pod pachą dorodnego ananasa* – bezcenna.


* okolicznościowy dialog:
– yyy, gdzie o tej porze kupiła pani ananasa?
– to nie jest ananas. to bukiet, którym obdarowali mnie znajomi.
– aha. wszystko jasne.

poniedziałek, 29 maja 2017

[176].


majowe uzależnienia:

sorbet mango, Totoro (to normalne, że zachwycam się własnymi plecami?), Plague Inc., vegan mac & cheese, bez i konwalie, wycieczki na Grunwald (wszystkie drogi prowadzą na Grunwald), rower, Texas Hold’em, szparagi, NaPiwek, krótkie portki (nareszcie!), wiooosna!

środa, 24 maja 2017

[175].

z cyklu „mnie śmieszy”.

pogawędka w łazience:
– o, ty też zaraz po przyjściu do domu myjesz ręce. też masz syndrom Lady Makbet?
– nie. mam syndrom Poncjusza Piłata.