piątek, 4 listopada 2016

[152].

tłukąc się rano po kuchni, potłukłam pieprzniczkę. i zrobiło mi się strasznie smutno, ponieważ:

  1. była to najbardziej odrażająca pieprzniczka, jaką widział świat, i w duecie z równie szpetną solniczką stanowiły absolutny szczyt estetycznego zwyrodnienia.
  2. miała dla mnie wartość sentymentalną i była ze mną od wieków. moja obłąkana Rodzicielka sprezentowała mi ją, kiedy zaczynałam pierwszy rok studiów i kompletowałam podstawowy ekwipunek; drugiej takiej ze świecą szukać (pieprzniczki w sensie, choć Rodzicielki w zasadzie też).

postanowiłam zatem, że mimo wszelkich przeciwności losu oraz niewątpliwej beznadziei sytuacji ocalę szkaradę. bo tak.

ogarnęłam pobojowisko, zebrałam szczątki, pieczołowicie je obmyłam i ułożyłam ostrożnie na ściereczce do wyschnięcia, aby później je posklejać. moim poczynaniom z życzliwą ciekawością przyglądał się D. – mój współlokator i prawdopodobnie jeden z najsympatyczniejszych chłopców na ziemi. gdybym miała córkę w wieku licealnym, byłabym przeszczęśliwa, dowiedziawszy się, że postanowiła zaprosić go na studniówkę. nawet sama bym ich na tę studniówkę zawiozła.

– ten pacjent będzie żył! – zapowiedziałam z mocą, kiedy już uporałam się ze sprzątaniem i czynnościami przygotowawczymi do aktu wskrzeszenia.
D. pokiwał głową ze zrozumieniem. mieszkamy razem już wystarczająco długo, by zdążył przyzwyczaić się do moich dziwactw.
– jesteś takim Zbigniewem Religą trochę – orzekł.

dokładnie tak. jestem Zbigniewem Religą pieprzniczek, ha!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.