w myśl zasady, że wolne długie łikendy – a już zwłaszcza wolne majowe długie łikendy – są stanowczo przereklamowane, nie zdążywszy nawet rozpakować walizki, wkroczyłam tanecznym krokiem w samo epicentrum zawodowej pożogi. niby od soboty bawię się w ochotniczą straż pożarną i usilnie staram się gasić płomienie, ale obawiam się, że osiągnęłabym mniej więcej ten sam efekt, gdybym beztrosko zaczęła podlewać całość benzyną – ledwie wygrzebię się z jednego tekstu, a natychmiast zdradziecko spływają dwa następne. cudownie zmaterializowały się nawet składy książki, którą dłubałam po nocach przez ostatni miesiąc, modląc się w duchu, by druga korekta nie przyplątała się na czas największych, szeroko pojętych zawirowań. niespodzianka!
siedzę więc, dłubię, wykopuję się, złorzecząc pod nosem, bo dobrze mi to robi na produktywność, a gdzieś z tyłu głowy krąży nieważko jedna myśl.
ależ ja strasznie za tym tęskniłam!
https://youtu.be/j5MXX_n0pfQ?t=1m18s
OdpowiedzUsuńJa też dzisiaj pracuję, no ale pod dwóch tygodniach urlopu z Netfliksem, więc też chyba troszeczkę tęsknię.