sobota, 11 kwietnia 2015

[98]. o ratowaniu świata, onirycznym gulaszu i dupie, bo do tego zawsze wszystko się sprowadza

ostatnio regularnie miewam sny, w których ratuję świat. nie jest to ta sama, powtarzająca się opowieść, raczej luźno powiązana z sobą całość fabularna podzielona na odcinki. a ściślej rzecz biorąc: questy, w których ciągle mam coś do zrobienia w ramach generalnej, dość mętnej i niesamowicie pokomplikowanej walki o słuszną sprawę.

rzecz dzieje się w posępnie cyberpunkowym świecie, stanowiącym oniryczny odpowiednik Neo-Tokyo z Akiry, wymieszanym w jakichś pokręconych proporcjach z Midgar z Final Fantasy VII, w dodatku ręką Margaret Atwood, jak przypuszczam. po przebudzeniu, rzecz jasna, nigdy nie pamiętam szczegółów, pozostaje po nich tylko niejasne wrażenie, że strasznie dużo w tym wszystkim kina akcji i na ogół budzę się wykończona. czynny udział w ocalaniu świata – nawet jeśli jego skutkiem ubocznym jest wprawiające w zachwyt poczucie omnipotencji – to potwornie wyczerpujące zajęcie. i nie ma szans na urlop. już wiem, jak musiał czuć się Batman.

ostatnio, na ten przykład, uczestnicy jakiegoś podziemnego ruchu oporu zgarnęli mnie wprost z wycieczki po postapokaliptycznym Starym Rynku w Poznaniu – z przynajmniej po tym, co z niego zostało. w rezultacie, zamiast kontemplować z uznaniem porządek, ład i potęgę nowego reżimu, wylądowałam w zdewastowanej bibliotece dawnego wydziału filozofii, gdzie – za półką wyglądającą jak kluczowy element wystroju wnętrza domu Anny Frank – odbywało się tajne zgromadzenie mocno feminizujących wywrotowców płci obojga, przyobleczonych w ciuszki ewidentnie inspirowane czasami prohibicji. ja sama, aby móc zbratać się z tym kolorowym towarzystwem, zostałam ustrojona w kostium zdarty najprawdopodobniej z Lizy Minnelli tuż po zakończeniu kręcenia zdjęć do Kabaretu. mimo spektakularnej oprawy zebranie zostało niestety rozpędzone przez policję, gdyż, jak się okazało, mieliśmy w gronie kreta (hmm, może nie znalazł zrozumienia dla naszego cokolwiek osobliwego poczucia estetyki?). na szczęście udało nam się zwiać z obławy i za sprawą jakiegoś pokrętnego zwrotu akcji wkrótce potem wzięłam udział w zamieszkach połączonych ze szturmowaniem jakiegoś rządowego budynku. nie chcę się chwalić, ale Angelina na pociągu w Wanted to przy mnie smutny, podstarzały maszynista podróżujący rozklekotaną drezyną, taka byłam skoczna i holiłódzka.

niestety nie wiem, jak dalej potoczyły się moje losy, gdyż plan ocalenia świata poprzedzonego jakąś malowniczą rozróbą niecnie pokrzyżował mi budzik, ale nie wątpię, że już wkrótce znowu porządnie napsocę. zanim to jednak nastąpi, rada byłabym się dowiedzieć, cóż takiego usiłuje przekazać mi moja podświadomość. trochę się o siebie niepokoję.

chociaż jest i dobra wiadomość: mój tyłek w czarnym lateksie prezentuje się naprawdę doskonale. hłe hłe.

1 komentarz:

  1. Znaczy się, że przerwałaś ratowanie świata, aby się przejrzeć w lustrze?

    OdpowiedzUsuń

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.