wtorek, 20 grudnia 2011

wtorek, 20 grudnia 2011

Konkubent właśnie prasuje moją koszulę.
Pierwszy fakt wart odnotowania: jeśli pro potrzebuje wyprasowanego przyodziewku, to wiedz, że coś się dzieje. W tym wypadku rozmowa w sprawie pracy.
Drugi fakt wart odnotowania: ten facet naprawdę mnie kocha!

Umówmy się, wyprasowanie za kogoś koszuli NAPRAWDĘ stanowi najwyższą formę poświęcenia. Jak powszechnie wiadomo, na liście Czynności Domowych Które Najbardziej Ssą Pałkę niepodzielnie króluje właśnie prasowanie. Następnie długo, długo nie ma nic i dopiero jakiś czas potem, gdzieś w peletonie, pojawia się ubieranie pościeli, pakowanie zmywarki, odkurzanie, przyszywanie guzików czy co tam jeszcze ludzie uważają za posysające. Nic jednak nie przebije prasowania i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.

Nie cierpię go do tego stopnia, że imam się tego zajęcia tylko w sytuacjach skrajnie ekstremalnych, a ponieważ zdarzają się one w moim życiu stosunkowo rzadko, niemal cały mój przyodziewek dzieli się na pięć kategorii:
  1. Rzeczy-gnieciuchy, które z definicji powinny być niewyprasowane.
  2. Rzeczy, których nikt przy zdrowych zmysłach by nie wyprasował (no błagam, kto traktuje żelazkiem skarpetki albo T-shirty służące za piżamę?).
  3. Rzeczy, które doskonale prasują się na grzbiecie właściciela (działa w większości przypadków).
  4. Rzeczy, które same ochoczo się wyprasują po przewieszeniu ich przez oparcie krzesła (ten, kto twierdzi, że spodnie, koszule czy sukienki koniecznie potrzebują żelazka, okropnie ściemnia, słowo).
  5. Rzeczy, w przypadku których można udawać, że należą do pierwszej kategorii, choć ich producent prawdopodobnie o tym nie wiedział.

Genialne w swej prostocie. Ha.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.