środa, 7 marca 2012

środa, 7 marca 2012

Chłopiec mi się z lekka zdekompletował.
Doszedłszy najwyraźniej do wniosku, że kończyn ci u niego dostatek, więc można trochę przy nich pomajstrować, przy wydatnej pomocy noża do tapet upieprzył sobie był opuszek* kciuka. Na tyle skutecznie, że ten spontaniczny akt samookaleczenia zakończył się szwami, metalową szyną, gustownym temblaczkiem (na NFZ takich ładnych nie dają), niezdolnością do pracy na ponad dwa tygodnie, ketonalem i zwolnieniem do odwołania z wszelkich prac domowych. Los opuszka-buntownika, który według wszelkiego prawdopodobieństwa uznał, że jest już na tyle dorosły, by pójść w świat i wybrać samodzielne życie, pozostaje nieznany, ale życzymy mu jak najlepiej.

Cała historia zaowocowała oczywiście całym mnóstwem komplikacji w, zdawałoby się, najzupełniej banalnych czynnościach dnia codziennego oraz koniecznością wykazywania się przez Konkubenta większą niż zazwyczaj kreatywnością, chociaż skłamałabym, mówiąc, że nie stała się przy okazji źródłem całkiem niezłej uciechy. Głównie mojej, aczkolwiek poszkodowany, mimo że cierpiący, zastanawiał się już, czy nie pójść za ciosem i nie zafundować sobie czterech kolejnych metalowych palców - byłby jak Wolverine.

Mnie osobiście najwięcej radości sprawia jednak zadawanie unieruchomionemu i ograniczonemu gestykulacyjnie Konkubentowi pytań z cyklu: I co? Jak jest? / Smakuje ci obiad? / Dobrze wyglądam? / etc.
Przede wszystkim dlatego, że aktualnie odpowiedź jest tylko jedna:



* Konkubent jest przekonany, że nie była to jakaś tam opuszka, tylko opuszek, Pan Opuszek. Nie śmiem polemizować, w końcu wie lepiej, co sobie odciął, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.