Z okazji Dnia Dziecka Rodzicielka uszczęśliwiła mnie "Rymowankami dla dużych dzieci" pani Wisławy, którą wielbić będę po kres
swych dni. I za same limeryki i lepieje dałabym jej Nobla.
Lektura "Rymowanek" skłoniła mnie do przejrzenia stosów makulatury,
którą wygenerowałam w czasie studiów, i odnalezienia własnej radosnej
twórczości, zrodzonej podczas szczególnie nieciekawych zajęć. Na
prowadzenie w rankingu okoliczności sprzyjających rymowaniu wysuwał się
zwłaszcza ultranudny wykład z onomastyki dotyczący nazw średniowiecznych
miast, stanowiący wprost wymarzone źródło inspiracji do spontanicznej
aktywności liryczno-limerycznej, a najlepszym kompanem do tego typu gier
i zabaw językowych był bezapelacyjnie mój nieoceniony kolega D. -
nieprawdopodobnie utalentowany zwłaszcza w dziedzinie pantorymów*.
Niestety ostatecznie nie udało mi się odnaleźć limeryków
średniowieczno-onomastycznych (a szkoda, były naprawdę niebywale
kreatywne), ale dokopałam się do paru innych, też całkiem zgrabnych:
Pewien szejk w Azerbejdżanie
miewał zwyczaj na śniadanie
pijać kawę z kroplą rtęci,
twierdząc, że go rtęć ta kręci.
Zmarł zupełnie niespodzianie.
Jaś i Ewcia każdej niedzieli
mieli schadzki na Cytadeli.
Nagły wybuch namiętności
uśpił głosy roztropności –
dzisiaj Ewcia jest przy nadziei.
Pewnego razu żyła w Sorkwitach
pani o wdzięcznym imieniu Edyta,
która pociąg wielki
czuła do szulerki –
w grze w karty była znakomita.
W mazurskiej wsi Zyndaki
pan Jan produkował hamaki.
Niezależnie od pogody
i od panującej mody
wszystkie w kolorze khaki.
(cykl mazurski)
Pewien Nazgûl-smakosz z Mordoru
przyjął kiedyś za punkt honoru
skosztować karczochów,
maki sushi, tofu
i spróbować wreszcie kawioru.
(cykl Tolkienowsko-gastronomiczny)
* Którym poświęcił zresztą sporą część swojej pracy magisterskiej, nonszalancko tworząc sobie od podstaw teorię i większą część materiału badawczego. O ile bowiem sztandarowy przykład pantorymowego kunsztu i finezyjnego dowcipu, wtłaczany do głów chyba wszystkich studentów filologii, brzmi: Eryk sięga po tom stworzony mu z niczego. Ery księga! Potomstwo żony, muz, Nietzschego, o tyle mój szanowny kolega D. w chwilach największego szału twórczego potrafił stworzyć pantorymy liczące po cztery czy pięć wersów. Tuwim pozieleniałby z zazdrości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.