sobota, 19 maja 2012

sobota, 19 maja 2012

W związku z jutrzejszym absolutorium mojego Brata (mój młodszy braciszek i absolutorium! niebywałe!) dziś wieczorem nawiedzi nas Rodzicielka. Uznałam zatem, że wypadałoby trochę ogarnąć nasze rozległe włości - wprawdzie pani matka zna swojego ulubionego zięcia za długo, by uwierzyć, że on i jej córka-fefluńczyk żyją w krainie porządku, czystości i Anthei Turner, ale ponieważ koty w kątach Kaer Morhen powoli przeobrażają się już w rysie i tygrysy, jakąś dyscyplinę wprowadzić by trzeba. Toteż się krzątam.

Krzątaninę z właściwym sobie wdziękiem zaczęłam oczywiście od dupy strony - od zabrania się za uporządkowanie szafki z przyprawami. I w swym radosnym sprzątaczym pierdolcu błyskawicznie złapałam się na tym, że uderzam w tony utyskującej żoneczki. Ku uciesze Konkubenta.

- Jak to się stało, że mamy jakieś pięćdziesiąt tysięcy nieotwartych paczek owoców jałowca? - zwróciłam się z pytaniem do głównego nabywcy rzeczonego produktu.
- Nie wiedziałem, że tyle tego jest - odrzekł Konkubent z kamienną twarzą. - Ho ho ho, pięćdziesiąt tysięcy paczek! Jak ty się w ogóle w tym odnajdujesz?
- Ty się nie nabijaj!
- No przecież się nie nabijam! Skoro mamy pięćdziesiąt tysięcy paczek, to ja się dziwię, że się jeszcze nie okładamy tymi owocami jałowca.
- Ja cię proszę…
- Ty mnie nie proś, lepiej zbudujmy z owoców jałowca zasieki!

I bądź tu, człowieku, stanowczą panią domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.