W związku z jutrzejszym absolutorium mojego Brata (mój młodszy braciszek
i absolutorium! niebywałe!) dziś wieczorem nawiedzi nas Rodzicielka.
Uznałam zatem, że wypadałoby trochę ogarnąć nasze rozległe włości -
wprawdzie pani matka zna swojego ulubionego zięcia za długo, by
uwierzyć, że on i jej córka-fefluńczyk żyją w krainie porządku,
czystości i Anthei Turner, ale ponieważ koty w kątach Kaer Morhen powoli
przeobrażają się już w rysie i tygrysy, jakąś dyscyplinę wprowadzić by
trzeba. Toteż się krzątam.
Krzątaninę z właściwym sobie wdziękiem zaczęłam oczywiście od dupy
strony - od zabrania się za uporządkowanie szafki z przyprawami. I w
swym radosnym sprzątaczym pierdolcu błyskawicznie złapałam się na tym,
że uderzam w tony utyskującej żoneczki. Ku uciesze Konkubenta.
- Jak to się stało, że mamy jakieś pięćdziesiąt tysięcy nieotwartych
paczek owoców jałowca? - zwróciłam się z pytaniem do głównego nabywcy
rzeczonego produktu.
- Nie wiedziałem, że tyle tego jest - odrzekł Konkubent z kamienną
twarzą. - Ho ho ho, pięćdziesiąt tysięcy paczek! Jak ty się w ogóle w
tym odnajdujesz?
- Ty się nie nabijaj!
- No przecież się nie nabijam! Skoro mamy pięćdziesiąt tysięcy paczek,
to ja się dziwię, że się jeszcze nie okładamy tymi owocami jałowca.
- Ja cię proszę…
- Ty mnie nie proś, lepiej zbudujmy z owoców jałowca zasieki!
I bądź tu, człowieku, stanowczą panią domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.