Zstąpiłam dziś do jakiegoś siódmego lub ósmego kręgu piekła. A imię jego
Oddział Paszportów WUW. Zaprawdę, wielka musi być determinacja ludzi,
którzy mniej lub bardziej bezpowrotnie pragną opuścić ten piękny kraj,
gdzie bursztynowy świerzop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim
rumieńcem dzięcielina pała i insze badyle.
Spędziłam niebywale produktywny dzień, odgniatając tyłek na kurewsko
niewygodnym krzesełku i cierpliwie wyczekując na swój
tysiącpińcetstodziwińcetmilionowy numerek, w międzyczasie przez cały ten
radosny system kolejkowy przewinęła się chyba cała Wielkopolska,
znaczny kawał Mazowsza, Podlasia, Pomorza i Śląska oraz parę państw
ościennych (seriously, skąd tam tyle luda? i skąd, do diaska, wziął się
tam ten stary esesman z torbą-listonoszką?!?) i generalnie dawno nie
czułam się tak wymemłana. Ale załatwiłam, co miałam do załatwienia.
Za miesiąc powtórka. Huhu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.