poniedziałek, 23 lipca 2012

poniedziałek, 23 lipca 2012

Ręka w górę, kto z Was ma w zanadrzu swoją Prywatną Listę Ulubionych Słów? Takich, których używa szczególnie często, z wyjątkową lubością; takich, które go szczególnie cieszą lub bawią? Albo inaczej: czy jest ktoś, kto takiej listy nie posiada?

Moja, jak można się łatwo domyślić, biorąc pod uwagę werbalne wygibasy, jakie niekiedy zdarza mi się wyczyniać, jest długa. I ostatnio pojawiło się na niej kilka nowych pozycji. To znaczy nie tak całkiem nowych - znane mi były już wcześniej, tylko dotąd ich piękno jakoś mi umykało. Postanowiłam zatem to nadrobić.

Jednym ze słów, które szturmem wdarło się na Listę Tych Ulubionych i aktualnie zajmuje na niej czołową pozycję, jest przecudowny czasownik nafutrować (wraz z całą resztą utworzonych od niego części mowy). A przypomniał mi go pan Andrus swoim przekładem fragmentu wierszyka "Chory kotek" na gwarę przestępczą:

Miauczyński był chory i w pryczy garował
I przyszedł ojojek: - Coś się nafutrował?

ja: Myślę, że teraz przez jakiś czas będę nadużywać słowa "nafutrowany".
Konku: Wiem.
ja: Za jakiś czas mi przejdzie i znajdę sobie jakieś nowe, fajne słowo.
Konku: No. Musisz je po prostu obsikać językowo.

Dokładnie tak. :]

Zaprawdę, powiadam wam - ubodzy ci, którzy, ze słów użytek robiąc, ślepi są na ich kształty. W całym językowym bogactwie istnieją bowiem takie skarby, które zapewniają rozrywkę na długie godziny, zaś ich niekwestionowanym królewiątkiem jest wyraz od dawna znajdujący się w ścisłej czołówce moich ulubionych. A imię jego łakocie. Prawda, że brzmi cudnie?

W całym jego uroku czai się jednak pewne drobne, acz piekielnie istotne niedomówienie. Autorytet w postaci Uniwersalnego słownika języka polskiego PWN powiada, że "łakocie" to dokładnie to samo co "słodycze", ja jednak czuję się w obowiązku zaprotestować. Owszem, bez żadnych obiekcji jestem w stanie przystać na to, że czekolada, batoniki, żelkowe misie czy wafelki słodyczami istotnie są, w przypadku ciasta mam już jednak pewne wątpliwości. Co więcej: jestem, rzecz jasna, gotowa uwierzyć, że zdarzają się i tacy popaprańcy, dla których największym poobiednim przysmakiem są kabanosy, czy jednak kabanosy jedzone w formie deseru stanowiącego ukoronowanie całego kulinarnego aktu to także słodycze? A przegryzane pokątnie kawałki żółtego sera? Grzybki w occie? Pierożki z mięsem, wieńczące ucztę niczym swoista wisienka na torcie? A skoro już o niej mowa - jak to jest z wisienkami? Czy owoce to też słodycze?

Otóż, mili państwo, mam teorię. Wszystkie wyżej wymienione produkty spożywcze - drobne przysmaki, niewinne przegryzki i dające piekielne zadowolenie kulinarne grzeszki - to produkty mieszczące się w o wiele bardziej pojemnej znaczeniowo kategorii "łakocie". Dokładnie tak. Łakociami są cukierki, czekoladki, ciasteczka, ale i zrazy z cebulką, jeśli taka wola konsumującego. Łakocie to pianki, żelki i rodzynki w czekoladzie, a jednocześnie papryka konserwowa, kiełbasa śląska, tofu, dżem truskawkowy i kiełki. Bo synonimem "łakoci" nie jest słowo "słodycze" - znak równości postawić należy raczej między łakociami a terminem "pyszności". Bo łakocie nie są słodkie, ale po prostu pyszne - to właśnie stanowi ich główną, konstytutywną cechę - i żaden słownik nie wmówi mi, że jest inaczej.

Podobnie rzecz ma się z pieczystym - słowem, które bez wątpienia zaliczyć można do wielkich semantycznych katastrof. Wspomniany wyżej słownik twierdzi bowiem, że pieczyste to pieczone mięso, ale na to - nie tylko jako roślinożerca, ale i smakosz ładnych słów - absolutnie przystać nie potrafię. Bo co w takim razie z fantastycznymi kulebiakami z kapustką i grzybami? Co z pirogiem biłgorajskim? Gdzie w tym wszystkim miejsce na roladę marchwiową i pasztet warzywny produkcji Konkubenta? A domowy chlebek z chrupiącą skórką? Czy on również nie powinien zająć poczesnego miejsca pośród tych pieczonych cudowności?

Zastanówcie się nad tym, drodzy czytelnicy i konsumenci. Co widzicie, myśląc: "pieczyste"? Czy aby na pewno udziec jagnięcy, schabik i indyka? Czy z pieca, który natychmiast staje wam przed oczami, nie wyłania się aby chlebuś? Kulebiaczek? Jakaś drożdżowa roladka z mnóstwem pyszności (by nie rzec: łakoci) w środku? Mnie się wyłania. I właśnie dlatego protestuję przeciwko tak barbarzyńskiemu zagarnianiu pięknego słowa, jakim jest pieczyste, przez złych mięsożerców. O!

A skoro już o mięsiwach mowa, równie rozczarowujące są, moim zdaniem, klopsiki. Bo klopsiki brzmią uroczo, lekko i frywolnie - jak owsianka, kalarepka czy mufka. O właśnie, mufka - słowo ciepłe, mięciutkie i futrzaste; brzmiące dokładnie tak samo jak określany tym mianem desygnat się prezentuje, a więc: ciepło, miękko i futrzasto. I tego samego oczekuje się po klopsikach - że będą wesołe, sympatyczne i przede wszystkim smaczne, bo właśnie to obiecuje ich nazwa. A tymczasem co otrzymuje na talerzu żądny kulinarnych rozkoszy amator klopsików? Zwyczajne, nudne, mięsne kulki pływające w sosie; prozaiczne do bólu mielone, tyle że okrągłe! Innymi słowy: klops, klops na całej linii! Kompletne nieporozumienie między signifiant i signifié!

A gdybym kiedykolwiek miała okazję wypełnić kwestionariusz Prousta, którym posługuje się James Lipton w Inside the Actors Studio, moja odpowiedź na pytanie o słowo, którego nie lubię, brzmiałaby z całą pewnością spuścizna. Nie cierpię go, wszystko w nim jest ohydne - kombinacja spółgłosek, brzmienie, zapis graficzny, po prostu wszystko. Nigdy go nie używam, nawet wtedy, gdy jest to absolutnie niezbędne.

I prawdopodobnie już do końca życia będzie mi się idiotycznie kojarzyć z lekcją polskiego w ogólniaku, podczas której nasza straszna polonistka, Lady P., raczyła nas opowieścią o tym, jak to żona Kasprowicza po jego śmierci z oddaniem przechowywała spuściznę męża.
Komentarz siedzącego obok mnie A., wymamrotany pod nosem: "Taa, w słoiku".
:D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.