poniedziałek, 22 kwietnia 2013

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Nikt się nie spodziewał Hiszpańskiej Inkwizycji ani tego, że któregoś pięknego dnia ciotka pro uskuteczni zamążpójście. Niespodzianka.

Motywowani wyższą koniecznością i niższymi pobudkami, w stanie wskazującym na niepełnię władz umysłowych, po ośmiu latach i pięciu miesiącach pięknej patologii, ech!, w sobotę ostatecznie zakończyliśmy nasz radosny konkubinat. W stylu z lekka andergrandowo-hipstersko-tru-amish-wege-duajłajowym, a jak!

Legalegalización!

uważam, że jesteśmy tu bardzo do siebie podobni ;]

Rzeczony duajłaj - before:


I after:



Splądrowanie puszek z guzikami u Rodzicielki i Pani Mamy oraz przekopanie własnych pizdrygałkowych zasobów: gratis (niech żyje zbieractwo!).
Drut florystyczny: niecałe sześć złotych (wykorzystałam połowę, więc w zasadzie trzy).
Bukiet: bezcenny.



Swoją drogą, nawet w radośnie poprapranych czasach swej pilsko-licealnej młodości nie przypuszczałam, że toasty z okazji swojego zamążpójścia wznosić będę w Pod Tytułem*.

Paaankroook! I Piła tango!

Z tego miejsca chciałam serdecznie pozdrowić wszystkich**, którzy wzięli udział we wznoszeniu owych toastów, ze szczególnym uwzględnieniem Pana Świadka i jego Narzeczonej, którzy przybyli wprost z belgijskiej ziemi, by współuczestniczyć w procederze naszych zaślubin i czmychnąć w niedzielę o szóstej rano, przy okazji fundując nam najdłuższą godzinę w historii ludzkości, spędzoną na wysiadywaniu Ryszarda Kalisza na dworcu PKP, najlepszej na świecie Ulubionej Redaktorki oraz Ulubionego Męża Ulubionej Redaktorki vel Druha Zastępowego, czyli niezastąpionych Oprah i Samuela (wraz z Beatą Tyszkiewicz, rzecz jasna), A. na usługach PAP, która uwieczniła to wszystko dla potomności i, bonusowo, wystąpiła w roli wsparcia opiekuńczo-aprowizacyjnego dla uchodźców z Krainy Piwa, Czekolady i Frytek, oraz Corn i Ł., którzy przemierzyli pół Polski, by się z nami napić, a następnie zniknąć bez wieści w drodze po papierosy, co jeszcze długo będziemy im niecnie wypominać.
Wszyscy jesteście szaleni. I cudowni! :D


* Gwoli kronikarskiej rzetelności zaznaczyć należy, że dzięki koledze ze śp. pamięci INRI i cudnej urody rycinie na papierze washi, którą nas obdarował, ogólna wartość naszego wątpliwego małżeńskiego majątku znacząco wzrosła, a Zbigu i jego przełyk - kiedy ostatnio ich widziałam - mieli się dobrze. Podobnie jak cała reszta stałych bywalców PeTe, z silną reprezentacją Qulturki na czele.
** Owacje należą się też*** Szwagierce-Kangurowi, która teleportowała się z drugiego końca świata, zaliczając po drodze dziesięciogodzinne koczowanie w Dubaju, Rodzicom, którzy jeszcze z nami nie zwariowali, mimo że nieustannie dajemy im ku temu powody, Mojemu Bratu oraz Potencjalnej Bratowej, której zadaniem było wymodlenie dla nas ładnej pogody. Trzeba przyznać, że się spisała. Jej kapelusz też (ihihi!).
*** Jeśli pominęłam kogoś**** w tej wesołej wyliczance, proszę się nie krępować, wnosić skargi i protestować. Dziś jestem w nastroju dziękczynnym, więc chętnie się poprawię i podziękuję. A co.
**** Nie zapominajmy oczywiście o reżyserze, scenarzyście, producentach, oświetleniowcach, panu od kanapek, pani garderobianej, pani Grażynie z sekretariatu wójta, listonoszu Januszu oraz Krystynie z gazowni. A w ogóle to***** pragnę pokoju na świecie.
***** Chyba właśnie stworzyłam najdurniejszą i najmniej zrozumiałą notkę w całej swojej dotychczasowej blogowej karierze. Co może oznaczać, że małżeństwo niestety mi nie służy. Paaaankroooooooook!

*

A cały ten przedślubny cyrk, wariacje, kombinacje, przesądy i zakrojone na szeroką skalę przygotowania uważam za stanowczo przereklamowane. Albo po prostu to my jesteśmy z lekka popaprani, co w pewnym stopniu wyjaśnia, dlaczego wszyscy dookoła byli zdecydowanie bardziej przejęci całym przedsięwzięciem niż my sami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.