czwartek, 12 stycznia 2012

czwartek, 12 stycznia 2012

O tym, że mam w sobie nieprawdopodobnie dużo gracji, wiecznie w coś uderzam i atakują mnie meble, wiadomo nie od dziś. Tym razem przyczyną mojej zguby stał się zdradziecki zielony zydelek, w zależności od potrzeb służący nam za stołek, stolik nocny, podnóżek, element dekoracyjny i generalnie pełniący całe mnóstwo ważnych funkcji.

Obczaiwszy dość szybko, że dzwoniący o poranku telefon:

a) nie może znajdować się w zasięgu mojej ręki, bo wkładam go pod tyłek,
b) nie powinien leżeć zbyt daleko, ponieważ budzi on wszystkich w promieniu pięciu kilometrów - poza mną, oczywiście - a pod naszym oknem zaczynają się w związku z tym demonstracje i zamieszki,

przezornie zaczęłam kłaść go w bezpiecznej odległości od łóżka, właśnie na wspomnianym zydelku. A ponieważ "bezpieczna odległość" w przypadku rozległych połaci Kaer Morhen wypada dokładnie na środku pokoju, od dwóch dni troskliwie napominam Konkubenta: "Uważaj, nie wleź w zydelek".

Pytanie za stówę brzmi: Kto dziś rano zrobił wielkie jebut i malowniczo przypieprzył w zydelek? No kto?



edit z 18 stycznia:
Ahahahaha! Konkubent też przypieprzył w zydelek! :D
(czułam palącą potrzebę, aby podzielić się ze światem tym niusem; teraz mogę spokojnie iść spać)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.