Po wczorajszej przesympatycznej nasiadówce u Ulubionej Redaktorki i UMUR-a (która, zgodnie z przypuszczeniem, zakończyła się o godzinie cokolwiek nieprzyzwoitej - jestem przekonana, że nic nie jest w stanie nas uratować i nasze spotkania nawet rozpoczynając się w samo południe, miałyby swój finał bladym świtem, bo niechcący opanowaliśmy jakąś tajemną sztukę zakrzywiania czasoprzestrzeni, ot co) już nigdy, przenigdy nie będę w stanie oglądać koncertów Led Zeppelinów bez zastanawiania się nad skuteczną techniką dyskretnego poprawiania sztucznej szczęki.
A do tego od rana chodzę i nucę to:
Zuo i czarcie kopytko, które nijak nie chce się ode mnie odczepić. Aaaa!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.