niedziela, 9 września 2012

niedziela, 9 września 2012

Po dłuższym namyśle wiem już, dlaczego taka beznadziejna ze mnie szwaczka, a moje umiejętności kończą się na przyszyciu guzika, przyfastrygowaniu nogawki i względnie prostym przytwierdzeniu naszywki do dowolnego elementu przyodziewku, zaś własnoręczne zmajstrowanie kuchennej kieszonki na drobiazgi urasta do rangi wyczynu na skalę światową. Ano dlatego, że nikt nigdy nie nauczył mnie szyć. Byłam dzieckiem zaniedbanym, a do tego otoczonym przez ludzi małej wiary, ot co!

Zarówno pani od techniki - przedmiotu, który w połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku usiłował wprowadzić bachorzęta m.in. w arkana sztuki machania igłą i oplątywania się nitką - jak i moja własna matka (nawiasem mówiąc, wybitnie uzdolniona w dziedzinie szeroko pojętego szycia i dziergania) bardzo szybko porzuciły wszelkie próby przyuczenia mnie do zawodu szwaczki, uznając mnie za przypadek kompletnie nierokujący. Co w pewnym sensie było prawdą, żadna z nich nie wpadła bowiem na to, że instrukcja operowania igłą stworzona przez praworęcznych dla równie praworęcznych w dziecku leworęcznym, robiącym wszystko na odwrót, budzi co najwyżej frustrację i grozi poważnym uszczerbkiem na zdrowiu. A wystarczyło nie pokrzykiwać "Nie tak!", "Nie w tę stronę!", "Jak ty trzymasz tę igłę?", "Nie tą ręką!", pozwolić dzieciakowi dłubać od prawej do lewej (swoją drogą pisanie od prawej do lewej też miałoby zdecydowanie więcej sensu - czemuż, ach czemu nie urodziłam się w Japonii?) i byłaby ze mnie krawcowa światowej sławy…

...a tak mam tylko misia… tfu, żyrafkę i kieszonkę na miarę naszych możliwości. Uważam, że to bardzo ładna kieszonka. Tylko zdjęcie brzydkie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.