poniedziałek, 26 listopada 2012

poniedziałek, 26 listopada 2012

Ten rok mógłby się już skończyć.

Mam wrażenie, że powoli staje się to już jakąś niepisaną tradycją - styczeń zaczynam z przytupem, pełna pomysłów, skacząc na główkę w nowe i fajne, wszystko idzie gładko i idealnie się układa - wymarzony początek roku! - ale im dalej w las, tym wszystko coraz bardziej się pieprzy, makaroni, snuje i kaszani, i w efekcie do końca grudnia dowlekam się jakimś ostatkiem sił, w kompletnie rozpaczliwym stylu, powtarzając sobie z mocą, że teraz to już naprawdę będzie lepiej, piękniej i w ogóle świetnie. Gówno.

I coraz częściej zaczyna dręczyć mnie nieprzyjemna myśl, że może nie ma żadnego lepiej i piękniej, a to swojskie bagienko jest jedynym, na jakie zasłużyłam, więc zamiast się szarpać, dużo rozsądniej byłoby po prostu do niego przywyknąć.

Albo po prostu wcześniej nieodpowiednio się do tego zabierałam.
Mam nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.