piątek, 24 czerwca 2011

piątek, 24 czerwca 2011

Z cyklu "dramaty w sypialni".

Bo wspólne łoże ma wiele wad. O niektórych już wspominałam - było o kołdrze i o ekspansji terytorialnej, nie było jeszcze o chrapaniu. Więc teraz będzie, oktawą.

Kiedy zmęczony upadasz na łoże,
już gotów do snu (najpierw się drocząc,
że ci bezecnie przyprawiam poroże),
ja mam piekielną ochotę się pociąć.
Bo nie pomoże i Święty Boże,
gdy znów nie dane mi będzie wypocząć,
a niemożliwe staje się spanie,
gdy się rozlega twoje chrapanie.

Najpierw nieśmiałe, jakby trwożliwe,
dla moich uszu dosyć bezpieczne.
Co jest niestety wrażeniem zdradliwym,
trwającym ledwie jedną chwileczkę,
gdyż wnet zaczynasz chrapańsko prawdziwe.
A ja rozważam rychłą ucieczkę.
Bo jak niby ulżyć senności przeklętej,
leżąc tuż obok orkiestry dętej?!?

Chyba zmuszona będę więc pryskać,
bo coraz bardziej świerzbią mnie ręce,
by je na twojej szyi zaciskać.
Ty – nieświadomy w łóżku mordercy,
który ni czorta nie może się wyspać,
chrapiesz wciąż głośniej i coraz więcej.
Nie mogąc znieść już takiej udręki,
kryję się wściekła w czeluściach łazienki

i plan obmyślam – niecny, straszliwy,
którego ofiarą padniesz ty, kotku.
Bo powiedz, tak z ręką na sercu, uczciwie,
czyż nie mam racji, knując zemstę słodką?
Więc by zaśnięcie sobie umożliwić,
nie łażąc po nocy jak senna idiotka
i by do ciszy wreszcie cię zmusić,
przyjdzie mi chyba ciebie udusić.


Z malutką dedykacją dla pana Julka - mojego ulubionego wieszcza i mistrza oktawy - oraz z nieco większą dedykacją dla Konkubenta, z podziękowaniem za inspirację.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.