wtorek, 19 lutego 2013

wtorek, 19 lutego 2013

Moja wewnętrzna sprzeczność, przejawiająca się m.in. tym, że stanowię osobliwe skrzyżowanie sybarytki z popieprzoną ascetką, powoduje, że w kwestii futrowania się bezwstydnymi pysznościami zadziwiająco często zdarza mi się wykazywać godną podziwu samodyscypliną i niebywałym hartem ducha (chociaż umówmy się: nie zawsze).
Smutna prawda jest jednak taka, że kiedy rzecz dotyczy krówek, wyłazi ze mnie prawdziwa nienażarta krówka, by nie rzec: krowa. Omnomnomnom.



W rozwijaniu żywieniowej samodyscypliny z całą pewnością nie pomaga zresztą posiadanie na stanie mężczyzny życia, który:

a) fantastycznie gotuje,
b) uwielbia stać przy garach,
c) jest miłośnikiem dość krągłych kształtów, ma jasno sprecyzowane gusta i gdyby nie Vincent Cassel i Francois-Henri Pinault, kto wie, jak by to wyglądało.

A ponieważ rzeczony mężczyzna życia, jak na każdego szanującego się słomianego wdowca przystało, z tęsknoty rzucił się był w wir kulinarnych szaleństw i totalnego amiszostwa, zaprezentował mi właśnie (niech żyje globalna wioska!) efekt swoich dzisiejszych poczynań - wegańską raw wersję ciasteczek ma'amoul. Donosząc przy okazji, że akcję "Przez żołądek do burki" uważa za rozpoczętą. Cudnie!

Chyba muszę się poważnie zastanowić, czy powinnam do niego wracać (bo co do tego, że nasz związek już wkrótce doprowadzi mnie wprost do jakiegoś niegustownego odzienia i nakrycia głowy, nie mam absolutnie żadnych wątpliwości).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.