poniedziałek, 25 lutego 2013

poniedziałek, 25 lutego 2013

Po półtoramiesięcznym uchodźstwie powróciłam na swoje rozległe włości. Do radosnego pieprzniku, pełnego aromatycznych, arabskich przypraw, bakalii, tony ziół i kiełów, ale za to (klasyka!) z pustą lodówką (na co komu prostackie mleko, skoro ma olej ryżowy, świeżą kolendrę i daktyle*?) i swojskim bajzlem.
Przez chwilę miałam nawet kilka ciepłych i dość niegłupich myśli dotyczących powrotów, rzeczy istotnych i tych mniej istotnych, ważnych ludzi i priorytetów, którymi planowałam podzielić się ze światem, ale ostatecznie wymknęły się wszelkim próbom zwerbalizowania, więc zachowam je dla siebie. Może i dobrze.

Czuję się jakaś taka… miękka i rozpłynięta. Ale to stan miłego rozpłynięcia.
Oby utrzymał się jak najdłużej.


* Akcja "przez żołądek do burki" trwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

czytaczu, nie traktuj poważnie wynurzeń zawartych w tym niepoważnym przybytku.